Kiedyś w tłusty czwartek potrafiłam zjeść nawet 11 pączków, dobrze się przy tym bawić, a po wszystkim - dobrze czuć. Ale to było dawno. Dziś waga nie jest już dla mnie tak łaskawa, jak kiedyś, a do tego doszło kilka schorzeń, które wymagają, żebym z każdej strony oglądała to, co zamierzam zjeść. Muszę uważać. Tłusty czwartek rządzi się jednak swoimi prawami i chociaż nie powinnam - nie odmawiam sobie wtedy pączków i faworków. Sama je jednak przygotowuję. Te pierwsze - piekę zamiast smażyć.
Piekę pączki także dlatego, że nie znoszę stać w kolejkach, a te do cukierni w tłusty czwartek są daleko poza możliwościami mojej cierpliwości. Nie jestem też wystarczająco zapobiegliwa, żeby wcześniej zamówić smakołyki na ten dzień. Pozostaje więc samodzielne ich przygotowanie. Od kiedy mam dzieci, pomagają mi w tym zadaniu, ale jak nietrudno się domyślić - ich pomoc polega głównie na zdemolowaniu kuchni. Nasze pączki nazywamy tradycyjnie "niedobrymi", nie pamiętam dlaczego, bo są całkiem smaczne. Prawdopodobnie któreś z dzieci kiedyś tak powiedziało, gdy rozczarowane zobaczyło, że nie mają niebieskiej polewy lub mieniącej się wszystkimi kolorami tęczy posypki.
Przygotowujemy rozczyn z drożdży i mleka, mąkę przesiewamy do miski, dodajemy erytrytol i sól. W mące robimy wgłębienie, wlewamy mleko z drożdżami, dodajemy jajka i wyrabiamy ciasto. Gdy będzie już gładkie, stopniowo dodajemy masło i wyrabiamy do czasu, aż stanie się błyszczące i będzie się odklejało od rąk. Miskę z ciastem przykrywamy ściereczką i odstawiamy na godzinę, półtorej w ciepłe miejsce. Gotowe ciasto rozpłaszczamy na stolnicy na placek o grubości ok. 2 cm, szklanką lub innym naczyniem o ostro zakończonych brzegach wycinamy kółka. Na każde kółko nakładamy łyżeczkę konfitury, zlepiamy, formujemy kulkę, wkładamy do papilotek. Odstawiamy na kolejne pół godziny, po czym wkładamy do piekarnika rozgrzanego do temperatury 180 stopni C (bez termoobiegu). Pieczemy ok. kwadrans, w razie potrzeby nieco dłużej.
Pączki w takiej wersji zjadam jeszcze ciepłe. A gdy dzieci wracają do domu, dostają je polane lukrem lub posypane cukrem pudrem. Zjadają z apetytem, do ostatniego okruszka, a potem pytają, gdzie te prawdziwe, ze sklepu.