Tłusty czwartek to bez wątpienia jeden z takich dni, na który czeka się cały rok. To święto, kiedy matematyka nie istnieje - liczenie kalorii jest wówczas zabronione, a to, ile pączków się zje, to temat do przechwałek wśród znajomych i rodziny. Oczywiście taki tłusty czwartek, jaki obchodzimy współcześnie, nie wygląda tak, jak tłusty czwartek kilkadziesiąt lub kilkaset lat temu. Mieliśmy okazję porozmawiać z panią Aurelią, która wspomina, jak wyglądało to święto na mazowieckiej wsi blisko sto lat temu.
Tłusty czwartek to ostatni czwartek przed Popielcem, czyli dniem, który w Kościele rozpoczyna czterdziestodniowy okres Wielkiego Postu. Już w średniowieczu hucznie obchodzono ten dzień - bawiono się na rynkach, uczestniczono w festynach i oczywiście zajadano się najróżniejszymi frykasami. Jednak wcale nie królowały słodycze.
W Polsce tłusty czwartek zaczęto obchodzić powszechnie w XVII wieku, jednak tradycja świętowania w podobny sposób znana była już w czasach przedchrześcijańskich, kiedy ludzie spotykali się na wspólnym biesiadowaniu po zimowym przesileniu, by cieszyć się z nadchodzącej wiosny. Ta tradycja podobno narodziła się w starożytnych Rzymie i, o dziwo, już wtedy pączki były znane. Na naszych ziemiach, kilkaset lat później, także zajadano się pączkami. Jednak nie były to pączki, za jakimi stoimy w kolejkach.
Pączki, dawnej zwane pampuchami, to, jak doskonale wiemy, słodkie bułeczki drożdżowe z nadzieniem usmażone na głębokim tłuszczu. Jednak kiedyś pączki wcale nie były podawane na słodko. Może dlatego tłusty czwartek jest tłusty, a nie słodki. Zamiast marmolady lub powideł nadziewano pączki słoniną, mięsem lub skwarkami. Nieco później, bo w okresie międzywojennym, serwowano pączki z wątróbką i musem mięsnym (często z dziczyzny). Jednak takie pączki jadało się w dworkach i miastach. Na wsiach było inaczej.
Pani Aurelia ma przeszło osiemdziesiąt lat i wspomina, jak tłusty czwartek obchodzono kilkadziesiąt lat temu. Przytacza także historię, którą przed laty przekazała jej prababcia.
Na wsiach nie było jak dziś. Dzieci nie świętowały, bo nie było za bardzo z czego, wszystkiego brakowało, ale pączki się zdarzały. Najlepsza była zabawa pod kościołem. Chłopcy brali pączki i rzucali nimi w panny. Jak jakiś upadł, trudno - i tak zjadali. Kto kiedyś myślał, że to brud i jakieś bakterie.
Pani Aurelia wspomina, że mimo biedy trafiło się na pączki czy chrust na wódce, ale za czasów jej prababci było inaczej. Świętowało się nie tylko w tłusty czwartek, ale ogólnie pod koniec karnawału.
Każdy świętował, jak mógł. Rodzina i sąsiedzi się spotykali i jedli, co było, byle tłusto. Wspominam do dziś wędzoną słoninę i kopcone żeberka. Ale była bieda - kiedyś moja babcia wzięła kości, które już ktoś obgryzł i ssała po kryjomu te kości, żeby ten szpik i klej wyssać. Oczywiście nie mogło brakować gorzałki - tę zawsze ktoś znalazł i przyniósł. Następnego dnia na mszy porannej cały kościół pachniał spoconym chłopem i strawionym alkoholem.
Prawdziwym świętem było, to gdy na stołach pokazała się kiełbasa lub inne wyroby. Zawsze była jednak słonina i skwarki oraz śmietana. Jednak wśród starszego pokolenia bardzo silnie była zakorzeniona wiara i poczucie, że bezwzględnie należy przestrzegać tego, co Kościół nakazywał i zakazywał. Dlatego też tak "hucznie" świętowano koniec karnawału, żeby "najeść się na cały post, aż do święconego jajeczka" - wspomina pani Aurelia.