Gulasz to klasyka sama w sobie i chociaż oryginalny przepis pochodzi z Węgier, Polacy lubią dokładać do niego "swoje trzy grosze" i żonglują proporcjami i składnikami. Oryginalnie gulasz długo dusi się na wolnym ogniu, jednak mój narzeczony wpadł na pomysł, żeby zrobić gulasz po swojemu i nie bawić się w duszenie, tylko po prostu go upiec. Powstało coś między gulaszem a pieczonkami, a było to tak pyszne, że wspominam do dziś.
Mój luby postawił na mięso, które u nas w domu gości rzadko, chyba że robię minutowe steki lub tatar wołowy. Kupił piękny, czerwony kawałek udźca wołowego i w pierwszej chwili nie chciałam wierzyć, że to się uda. Udziec to zaraz obok polędwicy wołowej najszlachetniejsze mięso, ale także dość chude, dlatego bałam się, że podczas długiego pieczenia w naczyniu żaroodpornym wyjdzie z niego podeszwa. Jednak zapomniałam, że mój narzeczony na świetną rękę do mięsa. Z przyjemnością opiszę krok po kroku, co robił mój ukochany.
Składniki:
Mięso należy pokroić w sporą kostkę. Później przełóż je do miski, dodaj trochę słodkiej i ostrej papryki oraz tymianek. Warto mięso odstawić na kilka godzin, by się zamarynowało, ale my tego nie zrobiliśmy - następnym razem nie pominiemy tego kroku. Paprykę także pokrój w dość grubą kostkę, ostrą papryczkę posiekaj i jeśli boisz się ostrego smaku, usuń pestki. Cebulą pokrój w piórka, a czosnek albo zgnieć albo posiekaj w plastry.
Na niewielkiej ilości tłuszczu podsmaż mięso. Pamiętaj jednak, by go nie mieszać co chwilę, bo inaczej puści soki i nie będzie soczyste. Mięso powinno zamknąć się z każdej strony, najlepiej przewracać je za pomocą szczypiec.
Podsmażone mięso włóż do naczynia żaroodpornego i dodaj resztę składników oraz pomidory z puszki. Dopraw solą, pieprzem, dołóż kilka listków laurowych oraz ziele angielskie. Wymieszaj i wstaw do piekarnika nagrzanego do 160 stopni.
Gulasz pieczony należy piec przez ok. 3-4 godziny, co jakiś czas mieszając, by smaki lepiej się przenikały. Kwadrans przed końcem pieczenia warto zdjąć pokrywkę z naczynia, by powstały sos lekko się zredukował.
Ten gulasz jadłam już bez żadnych dodatków, bo był tak pyszny, że nic mi nie było już potrzebne do szczęścia. Narzeczony ugotował sobie do niego makaron orzo. Jednak jak następny raz będziemy robić to danie, postawimy na restauracyjną klasykę i usmażymy do niego placki ziemniaczane lub zrobimy kluski śląskie. Wtedy może też zabielimy go śmietaną, kto wie. Oboje uwielbiamy gotować i potrafimy spędzać długie godziny na wymyślaniu nowych przepisów, już mamy kilka w planach.