Od dziecka uwielbiam naleśniki, ale należę do raczej niewielkiego grona osób, które nie przepadają za ich słodkimi wersjami. Już jako mała dziewczynka krzywiłam się na naleśniki z powidłami i wolałam jeść je bez niczego lub zawijałam w nie szynkę i smarowałam serkiem topionym. Moje upodobania nie zmieniły się i do tej pory jak naleśniki, to tylko na słono. Ostatnio naszła mnie ochota na zapiekane naleśniki. Ale z kurczakiem mi się przejadły, meksykańskie też. Postanowiłam zrobić coś zupełnie nowego. Wyszło lepiej, niż się spodziewałam.
Zapiekane naleśniki to taki obiadowy pewniaczek w moim domu - zawsze każdy chętnie zje i nie mam obaw, że coś mi po drodze nie wyjdzie. Jednak naleśniki z pieczarkami, serem lub kurczakiem goszczą na moim stole tak często, że już nikogo nie zaskakują. Pomyślałam więc, że puszczę wodze fantazji i zrobię przepis, który nie istnieje. Ruszyłam z uśmiechem na zakupy bez gotowej listy pełna ciekawości, co z tego wyjdzie.
Na samym początku pomyślałam, że już same naleśniki zrobię inaczej i nie użyję mleka, a zamiast tego dodam naturalną maślankę. Robiłam tak już kiedyś i pamiętam, że naleśniki wyszły tak mięciutkie i elastyczne, że zjadłam je bez żadnych dodatków (teraz chciałam przynajmniej postarać się opanować łakomstwo). Kupiłam także mielone mięso, szalotkę i szpinak. Myślałam chwilę nad sosem i wpadła mi w ręce passata pomidorowa z chili i ziołami. Włożyłam do koszyka i poszłam po maślankę. Szukałam także ricotty, niestety nie mogłam jej znaleźć. Zamiast tego kupiłam serek śmietankowy i wróciłam do domu już trochę głodna.
Po powrocie do domu od razu zabrałam się za smażenie naleśników. Na początku rozpuściłam masło. Następnie wzięłam dużą szklankę o pojemności ok. 400 ml i odmierzyłam jedną porcję mąki pszennej i wsypałam do miski. Następnie dodałam półtorej tej samej szklanki maślanki i pół szklanki wody. Wbiłam 3 jajka, dodałam 3 łyżki roztopionego masła i szczyptę soli. Zmiksowałam na dość cienkie ciasto i odłożyłam na kilka minut, by gluten zawarty w mące spęczniał, dzięki czemu naleśniki miały wyjść delikatne i elastyczne. Następnie ustawiłam grzanie płyty na umiarkowaną moc i nagrzałam patelnię z minimalną ilością tłuszczu. Zaczęłam smażyć naleśniki i - co ciekawe - udał się nawet pierwszy!
Kiedy usmażyłam już naleśniki maślankowe, przyszedł czas na farsz. Z tym poszło raz dwa. Na patelni rozgrzałam niewielką ilość tłuszczu i zeszkliłam dwie posiekane szalotki. Kiedy się zeszkliły, dodałam mielone mięso. Gdy zaczęło zmieniać kolor, dodałam przyprawy: bazylię, czosnek ziołowy, słodką paprykę, sól i pieprz. Wymieszałam i dodałam świeży szpinak. Dusiłam całość, aż liście szpinaku zwiędły. Następnie dodała czubatą łyżkę serka topionego. Miał związać farsz, by nie rozsypywał się podczas zwijania naleśników.
Naleśniki gotowe, farsz gotowy, przyszedł czas na sos. Wcześniej nie miałam na niego pomysłu, postanowiłam po prostu wymieszać passatę z serkiem śmietankowym i odrobiną maślanki, która została po naleśnikach. Wyszedł dość gęsty sos o pięknym, różowo-łososiowym kolorze.
Kiedy wszystko było już gotowe, zaczęłam zwijać naleśniki. Na środku każdego położyłam porcję farszu z mięsa i szpinaku, rozsmarowałam i zwinęłam naleśniki jak krokiety - boki do środka i ciasno od dołu do góry. Wzięłam naczynie żaroodporne i posmarowałam dno sosem. Następnie ułożyłam część naleśników i znów użyłam sosu. Podobnie zrobiłam z resztą naleśników i sosu, a na wierzchu położyłam pokrojoną mozzarellę i kilka listków szpinaku dla smaku i dekoracji.
Przykryłam naczynie z naleśnikami i włożyłam je do piekarnika nagrzanego do 200 stopni. Piekłam przez 20 minut z funkcją góra-dół. Następnie zdjęłam pokrywkę i piekłam aż do momentu, kiedy mozzarella na wierzchu pięknie się przypiekła. Nie pozostało mi nic innego, jak nakładać i wołać męża na kolację. Miał być posiłek na dwa dni. Niestety, nie tym razem...
Lista składników na farsz:
Lista składników na sos: