Robienie przetworów na stałe wpisało się w naszą kulturę. Chociaż na każdym kroku i w każdym sklepie możemy dostać najróżniejsze słoiki kuszące nas kolorami i zawartością, to robienie domowych przetworów wiele osób uważa za swego rodzaju przyjemność, a nawet hobby. Jednak przed laty robienie ich było koniecznością. Wiele osób pamięta bowiem puste półki sklepowe w czasach PRL-u, więc żeby czymś popić niedzielny obiad, trzeba było pójść do piwnicy po kompot, ciasto przełożyć gęstymi powidłami, a podczas spotkań w większym gronie wędzoną słoninkę zagryźć ogórkiem lub grzybkiem. Jednak PRL wcale nie był tak trudny, jeśli chodzi o robienie przetworów, jak jeszcze wcześniejsze lata. Zwłaszcza kiedy cukru było jak na lekarstwo.
Setki lat temu w chłopskich chałupach nie można było mówić o słoikach z powidłami i kompotami. Powód był prosty - bieda i brak dostępnych materiałów. I jeśli owi chłopi mieli dość szczęścia i dostęp do owoców takich jak jabłka, gruszki i śliwki (najczęściej z sadów przy plebaniach lub dworkach), wówczas po prostu krojono je w plastry i suszono albo na słońcu, albo nad paleniskiem. Popularnym sposobem było także długie gotowanie owoców, wędzenie (śliwek, gruszek i jabłek) lub zalewanie ich alkoholem, miodem, lub octem. To już jednak koniec wieku XVIII i wiek XIX i raczej w przypadku mieszczan i szlachty.
Bogatsi mieszkańcy folwarków i dworków mogli także pozwolić sobie na cukier, którego używano do konserwowania owoców i z jego pomocą robiono dżemy i powidła. Cukier wówczas był sprzedawany w dużych bryłach i był bardzo drogi, więc mieszkańcy wsi mogli tylko o nim pomarzyć. Jednak prawdziwa rewolucja w robieniu przetworów wydarzyła się w momencie powszechnego pojawienia się słojów z gumką, zwanych wekami. Pozwalały zdecydowanie przedłużyć czas przydatności do spożycia różnych przetworów i ten sposób przetrwał do dziś.
Kiszonki też towarzyszą nam od setek lat. Ogórki robiono latem w beczkach zanurzonych w stawie, który spełniał wtedy funkcję lodówko-spiżarni. Sposób robienia kapusty kiszonej zmienił się do dziś tylko trochę. Przede wszystkim podstawą było duże, najlepiej gliniane lub kamienne naczynie, do którego ciasno upychało się poszatkowaną, ciasno ubitą z solą kapustę. Ową ubitą kapustę dodatkowo upychało się ciężkim drewnianym kijem z obciążeniem na końcu, przykrywało się ciężkim wiekiem i dodatkowo obciążało kamieniem. Ten sposób do dziś bywa wykorzystywany, jednak częściej stawiamy na kiszenie kapusty w słoikach, bez zaglądania do beczki, czy przypadkiem nie zbiera się na wierzchu cuchnący nalot. Duża wygoda, prawda?
Czy można kisić kapustę po Wszystkich Świętych?
Jeśli chodzi o kiszenie kapusty, to wokół tej czynności urosła pewna legenda. Mianowicie wierzono, że nie wolno kisić kapusty (ani przetwarzać innych rzeczy) po 1 listopada. Mówiło się, że listopad to czas duchów i zmarli będą się "gniewać", kiedy będziemy się zajmować przetworami. Bywało tak, że kapusta robiona po Wszystkich Świętych psuła się, ale to nie wina złych mocy, a innej rzeczy. Chodzi o różnicę temperatury. Po Wszystkich Świętych już bywały pierwsze przymrozki, a kiszonki nie lubią zimna. Żeby proces fermentacji przebiegał prawidłowo, musi być odpowiednia temperatura i to cała filozofia. Teraz możemy kisić kapustę przez cały rok, o ile postaramy się, by jej zanadto nie ochładzać.
Składniki:
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!