Agata Ziemnicka - dietetyczka po Uniwersytecie Medycznym w Warszawie i psycholożka kliniczna po Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Współzałożycielka "Kobiety bez diety" kolektywu dietetyczek i psychodietetyczek, który powstał w efekcie buntu przeciwko opresyjnemu traktowaniu ich ciał.
Agata Ziemnicka: Może minął sezon na maliny i szparagi, ale na szczęście na marchew, kalarepkę, boską pigwę, buraki, pietruszkę i jabłka trwa w najlepsze. Topinambur dopiero co swój sezon zaczął, rokitnik czeka, żeby go już kupić i mrozić, a o aronii nawet nie wspomnę... Sezonowość aronii powinna być promowana na plakatach i powinno się przypominać o niej w alertach smsowych - jak przed burzą. Zwłaszcza że jako Polska królujemy w jej produkcji. A kiedy kto ją kupił ostatnio i wykorzystał? Nie zapominajmy też o dyniach, o kapustach. To właśnie teraz jest piękny i obfity sezon. Na gorące zupy, na pieczone warzywa, na ciasta z marchewki, placki z dyni, na soki i koktajle. Jesień ma na drugie imię "witaminy", bo jeszcze to wszystko jest tanie i dostępne wszędzie.
Kocham mrożonki. I kocham polskie firmy, które je produkują. Jak już jest naprawdę marny sezon - nie teraz! - i gdy nie wszystko da się wyjąć z przechowalni albo nie mamy dostępu do dobrych sklepów, mrożonka uwalnia cię z poczucia winy, że ciągle jesz ziemniaki. Mrożonka daje ci gwarancję, że warzywa albo owoce były zebrane w najlepszym momencie, że są bogate w składniki odżywcze i nasze, krajowe, niewożone kilometrami, więc i nieobciążające Matki Ziemi. A poza tym gotowanie z mrożonkami jest proste i szybkie. Rozcinasz torebkę i kilkanaście minut na mycie i krojenie możesz zamienić na prace kanapowe albo spacerowe. Grzanie się pod kocem zamiast obierania dyni - każdy rolnik i jego klient sobie na to zasłużył. Owoce mrożone pomagają ustać na nogach w grudniowych ciężkich momentach, gdy dzień jeszcze się nie zaczął i właściwie już się kończy. Smak owoców jest kojący, a ich wartości odżywcze realnie budują nasze zdrowie i odporność w czasie zimy.
To właściwie jest pytanie retoryczne. Ale odpowiem. Zasługują swoją mocą na nieustającą adorację: tak, zapatruje się na kiszonki z miłością. Dostaję je od teściów i od rodziców. Ogórki kiszone i sok z nich - pity najchętniej ze słoika z wściekle wypływającą na wierzch gorczycą... Wzmacniają odporność, budują biotę w jelitach - na śmierć infekcjom i wirusom, pozwalają poczuć się naszym kiszkom lekko i harmonijnie. To dzięki nim trawienie jest sprawniejsze i przyjemniejsze. A co najważniejsze, podsycają nasze zasoby odporności psychicznej, bo stan jelit na poziomie bioty wpływa na nasz nastrój. Zatem kapusty, ogórki, rzodkiewki, patisony i buraki, kiście się w naszych kuchniach jak najdłużej, aż zaczniemy rozmawiać znowu o nowalijkach i pachnąca natka was przebije.
Soki wyciskane można pić, jeśli chce się to robić i ciało o nie prosi. Na razie mamy jeszcze jesień - a nie zimę - i jako fanka soków uważam, że jesień jest właśnie po to, żeby wyciskać soki. Bo warzywa bulwiaste mają tego soku bardzo dużo w sobie i świetnie się je wyciska. A czy wychładzają? Jeśli trzymasz warzywa w lodówce i potem z nich wyciskasz sok, na który nie masz ochoty albo jeśli twoje ciało chce tylko pić napary z glinianego kubka to... nie pij soków. Jeśli natomiast dodasz do pietruszki, batata, marchwi i jabłka kurkumę w korzeniu i spory kawałek imbiru, to nie dość, że się rozgrzejesz, to jeszcze podasz swojemu ciału ogromną ilość beta-karotenu (który ma działanie między innymi antyoksydacyjne), a dodatkowo jeszcze wzmocnisz się antyseptycznie i przeciwzapalnie. No i bakteriobójczo. Jak masz ochotę, pij soki, jak nie masz - pij ciepłe napary albo do soków dodawaj ciepłą wodę.
Suplementacja tabletkami - to zależy. Oczywiście witaminę D3 raczej i tak trzeba suplementować choćbyś zajadała się sardynkami przez całe lato (jej ości mają jej dużo). Zatem tu suplementacja jest konieczna i to przez kilka miesięcy w roku. Wierzę też w suplementację omega 3, jeśli w menu jest mało tłustych ryb morskich i oliwy. W okresie wzmożonego napięcia emocjonalnego, w trakcie osłabienia i po antybiotykoterapii proponowałbym też - poza terapią kiszonkową - suplementację probiotykami, ale tymi z najwyższej półki. No i niezbędna jest witamina B12 dla wegan.
Całą resztę zdecydowanie możemy pobierać z jedzenia. Jak dla mnie w jedzeniu - poza przyjemnością i smakiem - właśnie o to chodzi, żeby sobie tak dobierać produkty i składniki, żeby się wysycały nasze potrzeby na nie. Dobierasz sobie codziennie "coś z czymś", żeby odżywić ciało. Orzechy brazylijskie, bo selen, papryka czerwona, bo witamina C, owsianka, bo błonnik i masa innych, jarmuż, bo wapń, mak, bo magnez.
Zatem wybieram sok z rokitnika, wybieram aronię, którą sobie sama przygotowałam w soku na zimę, wybieram pigwę do naparu - bo witaminy C ma więcej niż wszystkie sycylijskie cytryny z włoskich martwych natur. Wybieram codzienny shot kurkumowo-imbirowy, wybieram miód i syrop z cebuli, wybieram swoje papryki i seler naciowy.
No i dziękuję. Bardzo. Za docenienie po raz kolejny, że jedzenie ma moc. Bo o to właśnie nam chodzi. Żeby pokazać, jaką wartość ma to, co "wkładamy do gara" i że powinno się głównie jeść i odżywiać, a nie cokolwiek ograniczać albo narzekać, że "jesień - to truskawek nie ma...!".