"Na stole, stał żelazny zestaw: wódka, oranżada i szampańskoje igristoje. No i obowiązkowe paluszki słone w szklance"

W PRL-u taniej i łatwiej było "wyjść na miasto" niż zorganizować prywatne przyjęcie sylwestrowe w domu. Nie mówiąc już o tym, że ciągłe braki w zaopatrzeniu sklepów nie gwarantowały wykonania popisowego menu, jakkolwiek mało wyszukane by było. Kto pamięta, co było kulinarnym przebojem sylwestrów tamtych lat?

Sylwester za dawnych lat

Pomyślcie o tym, że w sklepie nic nie ma albo żeby coś dostać, trzeba stać w kolejce. Nic dziwnego, że wszelakie sylwestrowe bale czy zorganizowane przez zakład pracy albo władze miasta imprezy - bo o dziwo restauracje nie były aż tak chętne do ich organizacji, uznając chyba, że czeka je dewastacja - cieszyły się wielkim powodzeniem.

Żeby zobaczyć, co wtedy jedzono, moglibyśmy zajrzeć do sal Politechniki, gdzie odbywał się jeden z najsłynniejszych bali PRL-u, do Domu Dziennikarzy przy ul. Foksal czy na snobistyczne imprezy w hotelach: Bristol, Europejskim, Victoria i Forum. Ba, moglibyśmy spojrzeć nawet na słynny statek Batory, ale - prawdę mówiąc - w wielu tych miejscach menu było uderzająco podobne do tego w zakładzie produkcyjnym w Łomży czy hotelu w Rzeszowie albo Łańcucie.

Zabawa sylwestrowa, 1989
Zabawa sylwestrowa, 1989 fot. archiwum prywatne

W tle niech grają nam więc nie jazz-bandy, lecz - w zależności od dziesięciolecia - Sławy Przybylskie, Czerwono-Czarni, Krzysztofy Krawczyki i Maryle Rodowicz. Z sufitu stołówki, sali gimnastycznej czy innego przybytku niech wpadają nam w oczy papierowe serpentyny, baloniki niech ciągle pękają, wplecione często w wojskowe siatki maskownicze. Niech unosi się zapach zdenerwowania (tak, ono też pachnie!) i podniecenia, pomieszany z "Brutalem" i "Być może", zapachem siermiężnego lakieru do koafiur i brylantyny. Z fryzur i masek niech sypie się tani brokat, a z sufitu konfetti,  ale strzepmy go z rzęs i zajrzymy, co tam stoi na stołach i stolikach...

"Żelazny zestaw: wódka, oranżada i szampańskoje igristoje"

- Stoły zastawione były już na przyjście gości. Każdy wykupował albo miejsce, a raczej dwa, bo we dwoje się wtedy chodziło, za wielkim wspólnym stołem albo przy czteroosobowym stoliku - opowiada mi moja sąsiadka, pani Irenka, bywalczyni takich imprez.

Na stole, stał żelazny zestaw: wódka, oranżada, czasem woda mineralna i szampańskoje igristoje, czyli radziecki "niby-szampan", no i obowiązkowe paluszki słone w szklance.

- Ale, ale, Irena - wchodzi w słowo jej sąsiadka i od wielu lat przyjaciółka, pani Basia. - Na początku, jak nic w sklepach nie było albo byli wygodni organizatorzy, to jedyne, co z jedzenia zapewniali na takim balu, to bigos, czerwony barszczyk z pasztecikiem lub krokietem, a może rano jakiś barszcz biały, flaki czy rosół, żeby już kaca leczyć po tym wszystkim, co się wypiło. Bo się piło tęgo. Ale resztę jedzenia to się przynosiło z domu! I każdy stół inaczej wyglądał, choć w sumie tam i tak stało prawie zawsze to samo.

Bal sylwestrowy w Naczelnym Komitecie Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego 1968
Bal sylwestrowy w Naczelnym Komitecie Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego 1968 fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe / Archiwum Grażyny Rutowskiej

- Ale bywało, że ktoś załatwił coś ze świniobicia, czasem szynkę z Krakusa, tę w puszce i to był luksus, na przykład jak się ją dodało do tradycyjnej sałatki jarzynowej - mówi pani Irenka. I tu zaczyna się litania potraw, które chyba nikogo nie zaskoczą, a które mogły znaleźć się na zimnym i ciepłym bufecie od lat 50. po... - No w niektórych miejscach nadal się przecież tak je. To nasz kanon imprezowy - podśmiewa się pani Basia.

I zaczynają panie wymieniać. - Z zimnych to by były schab ze śliwką, rolada z boczku, śledziki w wielu postaciach, bo rybka lubi pływać, prawda? - mówi pani Basia. - Więc po japońsku, w sałatce ziemniaczanej, w rolmopsach, czasem jakieś na czerwono, ale to rzadko - dodaje. No i taka ryba jak po grecku się pojawiała czasem, ale najczęściej to galaretki rybne, ale też studzieniny i galarety z nóżek, a już później z kurczaka, co się je polewało octem, a jak jaki cud był i rzucili, a lokal był wykwintniejszy, to sokiem z cytryny. Jajka faszerowane i w majonezie bywały, bo zawsze były i tanie.

Zobacz wideo Śledź po japońsku, czyli historyczna klasyka na naszym talerzu

- Dekoracje oszczędne, bo to zazwyczaj się "ozdabiało" pietruszką, ale też korniszonkami, które też w wielkiej ilości do przekąszania były podawane z grzybkami marynowanymi. Czasem się zaplątała jakaś marchewka. Pomidorów chyba wtedy nie było... - usiłuje sobie przypomnieć pani Irena. - I był taki czas, że wszystko jarmużem dekorowali.

- Z ciepłych to czasem dawali, ale to już później, śliwki z boczkiem, jakie to było dobre… - zachwyca się pani Basia. - Ale generalnie to to, co już wcześniej mówiłam, plus czasem schabowy uroczyście wjeżdżał z ziemniakami oczywiście - dopowiada.

Zabawa sylwestrowa; 1989
Zabawa sylwestrowa; 1989 fot. archiwum prywatne

Pytam o słodycze, a obie panie patrzą na mnie jak na UFO. - Pod wódkę słodkie? Dziecko! - oburzają się, ale zaczynają grzebać w pamięci. - No jak był elegantszy bal, to i torty były, ja tam nie pamiętam tylko jakie - mówi pani Irenka, a pani Barbara dodaje: - Galaretki z bitą, ale PRAWDZIWĄ, śmietaną to pamiętam i szyszki z ryżu oraz wafle, u nas w Krakowie zwane piszingerem, takie biedne trochę, bo przecież bez czekolady... Ale my raczej szłyśmy z Ireną w grzybki, co Irka? Kac był wtedy mniejszy.

Na kanale Domu Spotkań z Historią możecie poczuć ten klimat:

 

"Marczello", melba i klops nadziewany parówkami

Znajduję w archiwach menu ze słynnego Granda, czyli Grand Hotelu w Sopocie i porównuję je z przedwojennymi menu z Victorii i "Restauracji artystycznej POD WIECHĄ" z Sienkiewicza w Warszawie. Nie wypada najgorzej, ale widać, że braki zaopatrzeniowe powstrzymały hojną rękę kucharza, ewidentnie z "tamtej epoki" - najlepiej świadczy o tym skreślony kawior zamieniony na "serdynkę" i stłoczenie indyka oraz ptysiów. Cielęcina konserwowa? Nadal nie jestem w stanie dojść do tego, czym była, za to usłużnie podrzucam opis torcika "Marczello". Marcello - bo tak też się pisze poprawnie jego nazwę, choć w PRLu faktycznie często funkcjonował w spolszczeniu (i czasem tak pisany znajdziecie w niektórych starych cukierniach z tradycjami) - to klasyczny luksusowy tort składający się z cienkich warstw czekoladowego biszkoptu, przełożonego czekoladowym kremem maślanym. Biszkopt nasączony jest do tego ponczem z alkoholem. W niektórych wersjach dorzucano - niepoprawnie, ale na wzór szwarcwaldzkiego - wiśnie.

Melba? Ach, melba! To międzynarodowy słodki klasyk stworzony przez jednego z legendarnych i największych szefów kuchni wszechczasów, czyli Augusta Escoffier na cześć Nellie Melby, śpiewaczki operowej z Australii. Historia tego deseru nawet w Wikipedii zajmuje mnóstwo miejsca. Grunt w tym, że składa się ze zblanszowanych połówek świeżych, dojrzałych brzoskwiń (w PRLu niechybnie z puszki...) purée truskawkowego (to z kolei sprzedawano homogenizowane, mrożone) lub malinowego z cukrem pudrem oraz lodów waniliowych. To zaiste luksusowe menu warte swej lokalizacji.

Menu ze słynnego Granda, czyli Grand Hotelu w Sopocie
Menu ze słynnego Granda, czyli Grand Hotelu w Sopocie fot. Polona

Ale żeby sprowadzić nas trochę z wyżyn sopockiego Grandu na ziemię, sięgnę jeszcze do jednego - kanonicznego - źródła. W większości naszych domów ważne miejsce zajmuje potężny tom "Kuchni Polskiej" - dzieła zbiorowego, wznawianego ileś razy. To kanon PRL-owskiej kuchni, okraszony garścią porad savoir-vivre oraz podpowiedziami jadłospisów. Nie ma co prawda propozycji na sylwestra, jest jednak parę na zimowe przyjęcia i kolacje brydżowe! Zajrzymy?

Gdyby sylwester był zasiadaną kolacją, podanoby vol-au-vent (pasztecik nadziewany po upieczeniu) z ciasta półfrancuskiego śmietanowego z kurą, sałatkę z groszku zielonego z majonezem, pieczeń rzymską - klops - nadziewaną... parówkami, surówkę z chrzanu i jabłek oraz rogaliki półfrancuskie z masą makową. Gdybyśmy jednak byli w nastroju bardziej zabawowym, to zapewne galaretkę z ryby, kanapki (na przykład w formie tortu kanapkowego albo na krakersach) z awanturką (pastą z twarogu i ryby), pasztetem, śledziem, szprotami lub mózgiem, zraziki, gulasz z kury albo... nereczki. Krem herbaciany, ciastka kruche lub chrust. No i nieśmiertelne koreczki: kostki sera na wykałaczce, a na nich kawałek kiełbaski, kabanoska i korniszonek lub grzybek.

Ech, czy tylko ja cieszę się, że czasy kanapeczek z móżdżkiem już za nami? Można spokojnie oddać się weganizmowi. A jednak nostalgia za minionymi czasami pozostaje. Ja na przykład muszę chyba zrobić w tym roku tort kanapkowy. A wy? Który z tych klasyków wspominacie najlepiej?

Więcej o: