Słynne zielone znaki w "Matrixie" to kod informatyczny? Błąd. Inspiracją... książka kucharska

Nawet jeśli ktoś nie oglądał "Matrixa" (choć trudno w to uwierzyć), z pewnością kojarzy ciąg zielonych znaków, spływających strugami po ekranie. Wyglądają jak bardzo zaawansowany kod i rzeczywiście tak jest. No dobra... To tylko częściowo prawda. Twórcy długo pracowali nad idealną wizualizacją, ale same znaki powstały w naprawdę banalny sposób.

Cyfrowy deszcz z "Matrixa" to żaden kod źródłowy

Pierwszy wzór cyfrowego deszczu nie przypadł do gustu twórcom "Matrixa". Bracia Wachowscy (a od kilku lat siostry) poszukiwali czegoś, co będzie mocno kontrastowe z nowoczesnym, elektronicznym zamysłem. Zgłosili się więc do scenografa Simona Whiteley'a.

Wachowscy uważali, że projekt nie był wystarczająco staromodny i tradycyjny. Chcieli czegoś bardziej japońskiego, bardziej w stylu mangi

- mówił Whiteley cytowany na portalu Wired.

Zapytali mnie, czy chciałbym spróbować pracy nad kodem, głównie dlatego, że moja żona jest Japonką i mogłaby pomóc mi opracować znaki i dać nam wgląd w to, które z nich były dobre, a które nie

Zakodowany przepis

W poszukiwaniu inspiracji scenograf zaczął przeszukiwać książki kulinarne, należące do jego żony. Jedna z nich szczególnie zwróciła jego uwagę. W ten sposób podstawą do stworzenia kultowej wizualizacji stały się oryginalne japońskie przepisy na sushi.

Po wielu godzinach mozolnego przepisywania każdego znaku tak, by odpowiednio wyglądał na ekranie, okazało się, że to był strzał w dziesiątkę. Ale też nie od razu. Pierwszym zamysłem była animacja, w której ciągi przemieszczały się poziomo, jednak jak mówi sam autor "nie wzbudzały w nim żadnych emocji". Postanowiono więc zmienić kierunek i stworzyć spływający od góry do dołu cyfrowy deszcz.

Zobacz wideo Lubicie sushi, ale zwijanie rolek nie jest waszym konikiem? Przygotujcie tort

Wróćmy jeszcze do samej książki kucharskiej. Po tym odkryciu wiele osób próbowało dowiedzieć się, który przepis, z której publikacji zainspirował Whiteley'a.

Nie za bardzo chcę zdradzać, co to za książka. Po części dlatego, że to ostatnia iskierka magii wokół tej animacji

- opowiedział scenograf. Wiedząc jednak, że przepis jest przez niego zakodowany i trudno byłoby dojść do tego, skąd pochodzi, uchylił rąbka tajemnicy:

Właściwie to nie jest książka, tylko magazyn, który nazywa się książką. To coś, o czym większość Japończyków słyszała i prawdopodobnie ma nawet w swoich domach

Są tu fani "Matrixa"? Zastanawialiście się kiedyś, skąd wziął się wzór kultowej animacji?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.