Historie o wysokich cenach za jedzenie w restauracjach jak tornado wzburzyły mediami w ostatnim czasie. Doniesienia znad morza (i nie tylko) spowodowały mieszane reakcje. Niektórych kwoty mocno dziwiły, innych dziwił fakt, że ktoś wybiera się do knajpy i oczekuje cen, jakby sam sobie ugotował posiłek. Więcej o tym:
Przed pandemią bardziej emocjonalnie podchodziliśmy do cen na paragonach. Teraz, zdaje się, przyjmujemy je nieco chłodniej. Może zrozumieliśmy, że gastronomia po prostu musi się odbić. A jest z czego. Jak pisaliśmy kilka tygodni temu, według analiz Izby Gospodarczej Gastronomii Polskiej, aż 90 proc. lokali utraciło płynność finansową lub jest na jej granicy. Dlatego za posiłki w restauracjach będziemy płacić więcej.
Ostatnie szacunki IGGP wskazują na sporą podwyżkę cen jedzenia w lokalach. Jak czytamy na portalu Business Insider mowa o nawet 20-procentowym wzroście. Lecz nie jest to kwestia jedynie potrzeby odrobienia strat po prawie całkowitym lockdownie gastronomii. Restauratorzy muszą bowiem zmierzyć się z podwyżkami związanymi z prowadzeniem knajp.
To oczywiście zależy od restauratora i profilu restauracji. Wszystko zdrożało. Podwyżki cen widać szczególnie na produktach spożywczych: w górę poszły ceny zbóż i mięsa. Ogromnie zdrożały także śmieci - niektórzy restauratorzy muszą mierzyć się nawet z 500 proc. wzrostem - ceny mediów także poszły w górę, a trzeba przecież pamiętać, że prąd i woda w restauracji są w ciągłym użyciu
- mówiła Agnieszka Furmaniak z IGGP, cytowana na portalu. Dodatkowo wskazywała na podatek cukrowy, który również dotyka restauratorów oraz zmiany w opłatach za dostawy. Nie bez znaczenia jest także rosnąca inflacja.
Wzrost cen w knajpach jednak raczej nie nastąpi gwałtownie. Zapowiadane podwyżki dla gości lokali będą stopniowe. Przed restauratorami czas poznawania własnych biznesów w nowej rzeczywistości, a także szacowania kosztów i zysków.