Opinie na temat paragonów grozy są różne. Wiele osób wręcz agresywnie wyraża swoje zdanie odnośnie wysokich cen jedzenia, szczególnie w nadmorskich miejscowościach. Inne tłumaczą właścicieli restauracji trudną sytuacją po lockdownie i chęcią odrobienia strat, a także faktem, że we wszystkich miejscach ceny są podane w menu i klienci nie są zmuszani do zamawiania potraw w danym lokalu.
Okazuje się, że do tej drugiej grupy należał także pan Szymon. Jednak jego ostatnie urlopowe doświadczenie w polskich górach nieco odmieniło jego zdanie.
- Chciałbym opisać sytuację, która mi się wydarzyła podczas wyjazdu do Karpacza i posiłku w jednej z restauracji. Przyszedłem do restauracji głodny po całym dniu spacerowania po górach i byłem przekonany, że zostanę obsłużony w spokoju i z przyjętymi standardami restauracyjnymi. Jakie było mojej zaskoczenie gdy okazało się, że w rzeczywistości jest całkiem inaczej - zaczyna list pan Szymon.
- Model podawania w tej restauracji był taki, że wybierało się danie widoczne za ladą, obsługa je ważyła i od razu podawała. Z założenia powinna je zważyć w sposób transparentny, spytać, czy taka waga jest ok i powiedzieć cenę, którą mogę zaakceptować lub nie.
Odbyło się zupełnie na odwrót. Osoba z obsługi wybrała kawałek, zważyła go - wraz z talerzem i surówką (sic!) i, bez ustalenia z klientem, przeszła do finalizacji zamówienia.
Paragon pana Szymona fot. nadesłane do redakcji
- Finalnie na dwie osoby wyszło 150 zł, a połowa porcji nie nadawała się do jedzenia, bo mięso było zimne i niedogotowane. Głupio było mi już odmówić, jak kolejka osób za mną stała, a jedzenie było nałożone na talerz. Ale uczulam wszystkie osoby, aby zwracały większą uwagę na obsługę restauracyjną. 75 złotych za obiad dla jednej osoby to nie majątek, ale no k**wa - skwitował pan Szymon.
Trzeba przyznać, że sytuacja rzeczywiście nie brzmi jak przyjemne doświadczenie. Okazuje się, że nawet gdy mamy jasno podane ceny jedzenia, ostatecznie kwota wcale nie jest taka oczywista. Warto też dodać, że zwykle porcja mięsa waży około 300 g, a nie 550, no i raczej ważony jest sam posiłek, a nie wraz z talerzem i surówką. Do tego dochodzi cena za ziemniaki, która również nie jest niska, jak na tego typu dodatek. Wzburzenie pana Szymona wydaje się więc całkiem zrozumiałe.
A co wy sądzicie? Wam też zdarzyło się paść ofiarą paragonów grozy?