Wchodzimy do sklepu i idziemy w kierunku stoiska lub półek z rybami. Szukamy tej ryby, której akurat potrzebujemy, sprawdzamy cenę, wybieramy i idziemy dalej. Tak często wyglądają nasze rybne zakupy. Nie zastanawiamy się nad tym, w jakiej kondycji są stada ryb, gdzie zostały złowione i w jaki sposób. Często nie jesteśmy świadomi problemu, trudno nam sobie wyobrazić, że któregoś gatunku mogłoby kiedyś zabraknąć.
Ryzyko jednak istnieje, a taki los może spotkać między innymi śledzie, które tak chętnie kupujemy na święta Bożego Narodzenia. Zmiany środowiskowe oraz brak odpowiednich decyzji politycznych sprawiły, że ważne dla Polaków (zarówno dla przetwórców, jak i konsumentów) rybołówstwa śledzi na północno-wschodnim Atlantyku oraz na Bałtyku utraciły certyfikat MSC. Co to takiego? Organizacja pozarządowa (skrót od nazwy Marine Stewardship Council), która wydaje niebieski znak MSC. Oznacza, że ryby pochodzą ze stabilnych, dobrze zarządzanych łowisk i legalnych źródeł.
fot. materiały MSC
Dalsze połowy [tych śledzi - przyp. red.] powyżej poziomów zalecanych przez naukowców mogą doprowadzić do całkowitego załamania tych stad
- wyjaśnia nam Joanna Ornoch z MSC. Międzynarodowa Rada Badań Morza (ICES) uznała, że śledzie z centralnej części Morza Bałtyckiego są odławiane zbyt intensywnie i istnieje zwiększone ryzyko, że utracą pełną zdolność do odnawiania.
W przypadku stad z północno-wschodniego Atlantyku problem leży w braku porozumienia między państwami i terytoriami, które poławiają tam ryby: Unią Europejską, Wielką Brytanią, Rosją, Norwegią, Islandią, Wyspami Owczymi oraz Grenlandią. Nie ma regulacji ponadnarodowych, które unormowałyby sposób wspólnego korzystania z tych zasobów - nie tylko śledzia, lecz także makreli i błękitka.
- Oznacza to, że każda strona samodzielnie decyduje o tym, ile w danym roku złowi, biorąc pod uwagę jedynie swoje interesy ekonomiczne, co często nie jest dobre dla środowiska i zgodne z danymi naukowymi - tłumaczy Joanna Ornoch.
Najnowsza analiza MSC wykazuje, że tylko w ostatnich sześciu latach całkowity połów tych trzech gatunków przekroczył poziom zrównoważonych połowów o 34 proc. Ilościowo odpowiada to aż 4,8 milionom ton ryb, które powinny być pozostawiane w morzu, zgodnie z limitami naukowymi.
Jaki połów jestem zatem uznawany za zrównoważony? Halszka Gronek, specjalistka Zespołu Morskiego Fundacji WWF Polska podkreśla, że każdy połów w jakimś stopniu ingeruje w środowisko. Zrównoważony charakteryzuje się między innymi tym, że ta ingerencja jest możliwie najmniejsza. Ponadto prowadzi się go zgodnie z obowiązującym prawem i z poszanowaniem praw człowieka.
- Wiemy, że takie połowy istnieją. Da się złowić rybę, która w danym momencie nie jest narażona na wyginięcie i jest łowiona w miejscu, w którym jest to dozwolone, bo konkretne stada są tam w dobrej kondycji - zapewnia Gronek.
- Metody połowu uznawane za najmniej inwazyjne to te, których działanie nie powoduje strat w środowisku morskim. Ich używanie nie wpływa negatywnie na cenne morskie siedliska (lub ich negatywny wpływ jest istotnie zminimalizowany). Cechują się także selektywnością, czyli zdolnością do wyławiania ze stada wyłącznie ryb o określonych cechach. Selektywne narzędzia, jak np. narzędzia pułapkowe, ograniczają tzw. przyłów, czyli łapanie w sieci przypadkowych gatunków zwierząt, takich jak: morświny, delfiny, foki, żółwie morskie czy też gatunki ryb, które nie były celem połowu.
Choć brak śledzia w sklepach może wydawać się nierealny, specjalistka MSC przywołuje jako przykład historię dorsza u wybrzeży Nowej Fundlandii. - W 1992 r. w wyniku wieloletnich niezrównoważonych połowów, w pozornie niewyczerpalnym łowisku dorsza zabrakło ryb. Niemalże z dnia na dzień pracę straciło 40 tys. osób z ponad 400 przybrzeżnych społeczności. Taka sytuacja zdarzyła się także w przypadku śledzi na północno-wschodnim Atlantyku. Wskutek systematycznego prowadzenia połowów powyżej zrównoważonych limitów stado śledzi załamało się pod koniec lat 60. XX wieku, a jego odbudowa zajęła 20 lat - opowiada Joanna Ornoch.
Nie trzeba jednak szukać na Atlantyku, wystarczy spojrzeć na Morze Bałtyckie. - Warto przytoczyć chociażby sytuację dorsza bałtyckiego. Kiedyś niekwestionowany król Bałtyku i przysmak na polskich stołach, dziś jego stado znajduje się w krytycznym stanie, a ukierunkowane połowy zostały całkowicie wstrzymane, co przekłada się na brak dorsza bałtyckiego w sklepach - mówi.
Z kolei ekspertka WWF jako przykład podaje węgorza europejskiego. - Jest krytycznie zagrożony wyginięciem i obecnie liczebność tego gatunku jest na najniższym poziomie w historii. Węgorzowi zagraża m.in. nadmierna eksploatacja i nielegalne połowy jego cennego narybku - wyjaśnia. Naukowcy zalecają, aby całkowicie zrezygnować z połowów tej ryby.
Warto zwrócić uwagę, że brak jednego gatunku może wpływać na kondycję innego. - W ekosystemach morskich jeden gatunek jest pokarmem dla drugiego. Jeśli któregoś zabraknie, zostanie zachwiana cała równowaga - przestrzega Halszka Gronek.
To także od nas zależy, czy śledzia spotka to samo, co dorsza bałtyckiego. Jeżeli więc chcemy, aby pojawiał się w przyszłości na wigilijnym stole, powinniśmy wybierać ryby bardziej odpowiedzialnie i kupować te, które pochodzą ze zrównoważonych połowów. Skąd jednak mamy wiedzieć, czy tak jest?
W polskich sklepach możemy jeszcze spotkać produkty śledziowe z certyfikatem MSC, np. pochodzące z połowów śledzi na Morzu Północnym
- wyjaśnia ekspertka MSC. Tamtejsze stada są nadal w dobrej kondycji, a połowy są prowadzone zgodnie z wytycznymi Standardu Zrównoważonego Rybołówstwa MSC. - Jeśli jednak nie mamy pewności, skąd pochodzi nasz śledź, bądźmy gotowi do wprowadzenia zmian w jadłospisie i wyboru innej ryby - zachęca Joanna Ornoch.
Na innych gatunkach również powinniśmy szukać oznakowania MSC, które pojawia się na produktach pochodzących ze zrównoważonych połowów. Specjalistka organizacji zapewnia, że w polskich sklepach jest blisko 400 różnych produktów rybnych, które posiadają ten znak. To zarówno produkty chłodzone czy mrożone, jak i puszki, słoiki, potrawy z dodatkiem ryb oraz certyfikowane suplementy diety. Wśród nich znajdziemy m.in.:
To także owoce morza takie jak: małże, homary czy krewetki.
Do odpowiedzialnego kupowania ryb zachęca również Fundacja WWF Polska. Halszka Gronek, specjalistka Zespołu Morskiego Fundacji, radzi, aby przy wyborze kierować się zdrowiem ekosystemu morskiego i sięgać po ryby ze zrównoważonych połowów oraz takie, które nie są zagrożone wyginięciem.
W tym momencie spośród ryb dostępnych na rynku europejskim, po które chętnie sięgamy, wyłącznie zieloną rekomendację w naszym Poradniku Rybnym WWF mają trzy gatunki: karp oraz dwa gatunki suma – afrykański i pospolity. Te ryby możemy wybierać, jeśli jesteśmy przekonani, że pochodzą z hodowli europejskich.
- Jeżeli zdecydujemy się np. na karpie, nie kupujmy ich żywych. Jako Fundacja WWF Polska jesteśmy całkowicie przeciwni sprzedaży żywych karpi i wierzymy, że jeśli spadnie popyt, zniknie również podaż - zastrzega.
Specjalistka podpowiada, aby przede wszystkim szukać na opakowaniu nazwy gatunku (jeśli ją znamy, będziemy mogli sami sprawdzić rekomendację w Poradniku Rybnym, który stworzyła Fundacja WWF) oraz upewnić się, czy podane są miejsce oraz metoda (a dokładnie użyte narzędzia) połowu w przypadku ryb dziko żyjących lub kraj i sposób hodowli w odniesieniu do ryb pochodzących z akwakultury. W przypadku każdego gatunku wygląda to trochę inaczej. - Obecność tych informacji zwiększa prawdopodobieństwo, że ryba pochodzi z legalnych źródeł - zapewnia. Można również zapytać o nie w sklepie.
Przykładowo szczególne destrukcyjną metodą połowową jest tzw. trałowanie za pomocą włoków dennych. To metoda bardzo inwazyjna dla środowiska naturalnego. Polega na ciągnięciu ogromnych włoków, których szerokość sięga czasem nawet kilkuset metrów, po dnie, uszkadzając je, zrywając wszystko, co jest po drodze i zmniejszając znacząco różnorodność biologiczną ekosystemu
- tłumaczy. Wykorzystywanie takiej metody poza zniszczeniami może skutkować też przypadkowym złowieniem innych gatunków, które nie były celem połowu. Niektóre z nich mogą być zagrożone wyginięciem.
Halszka Gronek podkreśla jednak, że producenci nie oznaczają swoich produktów w sposób przejrzysty.
Zależy im na tym, aby ryby sprzedać, a większość z nich niestety nie pochodzi ze zrównoważonych połowów. Mogę powiedzieć, że w tym momencie ok. 90 proc. stad ryb na świecie jest przełowionych lub poławianych na najwyższym możliwym poziomie.
Jeżeli zatem zdobycie tych informacji jest niemożliwe, fundacja apeluje, żeby zrezygnować z zakupu. - Jako WWF zachęcamy do stawiania na roślinne zamienniki lokalne i sezonowe. Propagujemy stosowanie diety planetarnej, czyli takiej, która przez naukowców została uznana za najbardziej przyjazną środowisku. W przypadku Europejczyków zakłada rezygnację lub znaczne ograniczenie białka zwierzęcego, w tym rybiego - tłumaczy ekspertka.
Halszka Gronek zaznacza jednak, że mimo tych zaleceń, WWF Polska nie wspiera całkowitego zamknięcia branży rybnej. - Wiemy, że niemożliwym jest, aby wszyscy przestali spożywać białko rybie. Ponadto zdajemy sobie sprawę, że obecnie ponad 800 mln ludzi na całym świecie jest uzależnionych od rybołówstwa jako źródła utrzymania oraz pożywienia. Zamknięcie branży byłoby ogromnym obciążeniem i skazaniem na głód. Jako fundacja, która działa dla ludzi i dzięki ludziom, bierzemy ten aspekt pod uwagę - zapewnia.
Specjalistka Zespołu Morskiego WWF Polska mówi, że fundacja chce wierzyć, że dotychczasowe kampanie skłoniły Polaków do bardziej ekologicznych wyborów. - Czekamy jeszcze na szczegółowe dane. Młode pokolenia, które są coraz bardziej świadome problemów ekologicznych, stawiają na bardziej odpowiedzialne wybory i w nich pokładamy nadzieję.
Fundacja działa na różnych polach. - Nasi specjaliści uczestniczą w różnego rodzaju obradach nie tylko na szczeblu krajowym, lecz także międzynarodowym. Przekazujemy rekomendacje na temat zrównoważonego rybołówstwa, w tym nt. limitów połowowych, nagłaśniamy problemy i zwiększamy świadomość społeczną, aby zaangażować obywateli do działania i w ten sposób wywrzeć silniejszy nacisk - wymienia.
WWF współpracuje też z biznesem i stara się dotrzeć do decydentów stanowiących prawo, od których decyzji zależy, jak ekosystem morski będzie wyglądał w przyszłości. - Wiemy też jednak, że bez poparcia społecznego i bez świadomych wyborów, wiele się nie zmieni.