Obiad za mniej niż pięć złotych na osobę? Katarzyna Bosacka zdradziła nam, jak to robi. "Nie musi być z byle czego"

- Ludzie często zaglądają mi do koszyka. To ma związek również z tym, że czasem chodzę do sklepu po to, żeby popracować. Gdy robię odcinki, w których analizuję etykiety i składy, to muszę te produkty kupić i pokazać. Idę więc do kasy na przykład z 38 zupkami chińskimi. Kasjerka w kasie patrzy wtedy na mnie i mówi: "Pani Katarzyno, pani to będzie jeść?" - mówi Katarzyna Bosacka, z którą w Haps.pl rozmawiam o tym, jak zrobić obiad za pięć złotych na osobę, dlaczego nie ulegać internetowym modom i na co zwracać uwagę w sklepie, żeby nie dać się naciągnąć.

Ola Wiśniewska, Haps.pl: We wstępie do swojej książki "Obiad za mniej niż pięć złotych na osobę" pisze pani, że w pani rodzinie wszyscy jedzą trochę inaczej: ktoś jest wege, ktoś fleksi, ktoś je mięso. Kiedy wszyscy mają podobną dietę, obiad za pięć złotych na osobę na pewno jest łatwiej przygotować. Jak jednak poradzić sobie w sytuacji, kiedy każdy je co innego?

Katarzyna Bosacka: Myślę, że można, tylko będziemy trochę inaczej gotować, tzn. ugotujemy więcej na kilka dni. Rzeczywiście tak się dzieje u mnie w domu. Wszyscy jesteśmy zajęci - dzieci albo chodzą do szkoły, albo studiują, albo pracują, my z mężem też jesteśmy czynni zawodowo - więc kiedy przychodzi sobota, robię obiad z pomocą całej rodziny. Zawsze jest mięso, trzy lub cztery rodzaje warzyw, kasza czy kluski i potem ten obiad jest po prostu odgrzewany przez kolejne dni. Nie ma co ukrywać.

Na początku książki podaje pani również jeden ze sposobów na to, aby trochę zaoszczędzić: kupować poszczególne produkty wtedy, kiedy jest na nie sezon, ponieważ wówczas są tanie. Z tym że taniość jest tutaj chyba pojęciem względnym - w tym roku wciąż byliśmy bombardowani informacjami, że truskawki są drogie, czereśnie drogie, kurki drogie... Był nawet słynny przypadek czereśni za 260 zł/kg, który co prawda okazał się żartem, ale miał obrazować generalną sytuację. Zastanawiam się, czy jak ktoś przeczyta taką poradę, to nie pomyśli: "No jak to? Przecież ceny w tym roku były kosmiczne".

Najlepiej przygotować sobie sezonowy kalendarz, żeby wiedzieć, co warto kupować w danym miesiącu. Bo gdy mówimy o czereśniach za 260 zł, to należy pamiętać, że pojawiły się na początku maja, a do tego były importowane, więc siłą rzeczy - były drogie. Te kupowane pod koniec czerwca były już dużo tańsze - najtańsze, jakie widziałam, kosztowały chyba ok. 20 zł/kg.

W tej chwili natomiast mamy bardzo tanią dynię. W połowie września pojechałam z kolei na targ rolniczy, który znajduje się pod Warszawą i kupiłam tam 10 kg pomidorów za 1,5 zł za kilogram. Dlaczego tak tanio? Bo były to pomidory, którym już kończyła się ważność. Były bardzo miękkie, nikt ich nie chciał, ale idealnie nadawały się na przetwory. Można takie okazje znaleźć, można też zbierać różne rzeczy, np. mirabelki, które mają cudowny smak i aromat. Są fantastycznie kwaśne, co jest zaletą w kuchni, bo wystarczy dodać trochę cukru, by to zbalansować i mieć pyszną konfiturę czy ciasto. Możemy zbierać grzyby, jeśli lubimy. Miałam też taką sytuację, że zadzwonili do mnie znajomi i powiedzieli, że mają zatrzęsienie śliwek, a nie chcą, żeby zgniły. I potem można się wymieniać - ktoś ma grzyby, ktoś ma śliwki, więc podczas spotkania zamiast butelki wina wręczamy sobie słoik powideł.

Szukajmy okazji również na bazarkach i w supermarketach. Widziałam ostatnio w supermarkecie przepiękne kalafiory. Dopiero co zerwane, z szerokimi, cudownymi liśćmi i z ogromnym głąbem. I wszystkie panie, które kupowały te kalafiory, prosiły, żeby wyciąć głąb z liści. A przecież z tego też można zrobić wspaniałą zupę krem i nikt nawet tego nie zauważy, bo i tak wszystko zblendujemy. W taki sam sposób można wykorzystać na przykład końcówki brokułów zamiast je wyrzucać.

Ma pani swoje spostrzeżenia dotyczące tego, czy lepiej szukać tych okazji na targach czy w supermarketach?

Bardzo różnie. Może się zdarzyć, że na bazarku kupimy jajka sprzedawane jako wiejskie, a w rzeczywistości stemple, które się na nich znajdowały, zostały po prostu usunięte szczoteczką do zębów. Bywa też, że na miejskich targach, a już na pewno na targach bio, żywność jest rzeczywiście bardzo droga. Z drugiej strony znam fajny biotarg w Warszawie, na którym niedawno kupiłam selery po trzy złote za główkę. To nie jest wysoka cena. Trzeba mieć rozeznanie, poświęcić trochę czasu na szukanie i wymieniać się ze znajomymi informacjami, co gdzie można taniej kupić.

Ale w supermarketach też często są ciekawe promocje. Gdy widzę, że czerwona papryka kosztuje 12-13 zł/kg, to kupuję jej bardzo dużo, potem piekę, zamykam w słoiczkach i mam na kilka tygodni bardzo dobrą, słodką paprykę, którą uwielbia cała moja rodzina.

Takie miejsca z bio żywnością lub po prostu mniejsze warzywniaki, w których można kupić lepszej jakości produkty, nazywamy ze znajomymi "drożywniakami". Ale trzeba przyznać, że warzywa i owoce stamtąd często faktycznie wyglądają i smakują lepiej niż z dużych marketów.

Tak bywa, że są tam produkty lepszej jakości, ale często w takich modnych miejscach w większych miastach są też bardzo wysokie czynsze. Łączy się to więc oczywiście z tym, że ceny za warzywa i owoce są wyższe, co jest dla mnie całkowicie zrozumiałe. Uważam też, że otwieranie sklepiku w takim miejscu jest bardzo odważne, bo przecież trudno jest na marchewce zrobić takie przebicie, żeby ktoś kupił ją w dużej ilości.

Do tych miejsc często ustawiają się kolejki, więc ludzie są gotowi zapłacić więcej, żeby dostać lepszy produkt. Mają już wyrobioną renomę. Wróćmy jednak do taniego gotowania...

Tak, pamiętajmy zatem o sezonowości i szukaniu produktów w najlepszej cenie. Przykładowo: na początku sezonu na truskawki owoce są zwykle bardzo drogie. Po mniej więcej dwóch tygodniach ich cena spada, więc możemy kupować więcej i np. zamrozić lub przetworzyć, co jest wbrew pozorom bardzo proste. Sztuka robienia przetworów nie polega na tym, żeby godzinami ślęczeć w kuchni. Moja babcia robiła tak: kupowała śliwki lub brała je ze swojego sadu, myła, wyciągała pestki, nawet dobrze śliwek nie kroiła, wrzucała je do słoika, zasypywała łyżką cukru i pasteryzowała w garnku z wodą. To wszystko. Cały przepis. Śliwki opadną na dno słoika, ale zachowają swoją jakość i smak, bo pasteryzacja go nie niszczy. Zachowają też wartości odżywcze i nie będą zbyt słodkie, więc spokojnie będzie można je wykorzystać do naleśników lub ciasta.

W swojej książce przy każdym przepisie, a właściwie przy każdym użytym składniku, podaje pani konkretną cenę za dany produkt. Zastanawiam się, jak wyglądają pani zakupy? Musi pani chyba dobrze wiedzieć, gdzie jechać, żeby mieć gwarancję najlepszej ceny i dobrej jakości? Moja mama wszystko kupuje gdzie indziej: w innym sklepie mięso, w innym warzywa, w innym pieczywo. Nie każdy ma jednak na to czas...

Jeśli chcemy oszczędnie gotować, to siłą rzeczy musimy się ruszyć. Zwykle tak jest, że mamy ulubioną piekarnię, ulubione miejsce, gdzie kupujemy wędliny czy warzywa. Natomiast wszystko pozostałe, szczególnie suche produkty, warto kupować w dużych supermarketach. Zwłaszcza produkty marki własnej. To też jest sposób na oszczędzanie.

Odnoszę wrażenie, że ludzi czasem marka własna odstrasza.

Zupełnie niesłusznie. Po pierwsze wielki koncern nie może sobie pozwolić na to, żeby pod własną marką wyprodukować coś, co jest niedobre, bo straci reputację. Po drugie, jeśli jest to marka własna i jest właśnie w tym sklepie, to nie trzeba jej reklamować, bo wszyscy ją znają. Gdy więc nie wydaje się pieniędzy na reklamy, to siłą rzeczy produkty są tańsze. Poza tym, jeśli duże przedsiębiorstwo zamawia, to zamawia dużo, a jeśli dużo, to w lepszej cenie. Ja makarony, kasze czy ryże kupuję pod marką własną.

Jest jeszcze jedna ważna rzecz, która ma wpływ na oszczędzanie. Jesteśmy przyzwyczajeni do udogodnień, więc większość z nas np. gotuje ryż w plastikowych torebkach.

Taki ryż też najłatwiej kupić, prawdopodobnie jest go najwięcej na półkach...

Tak. W jednym z odcinków swojego programu porównałam więc żywność w torebkach z żywnością kupowaną luzem i okazało się, że produkty w torebkach mogą być nawet dwa razy droższe. Wiele osób nie zdaje sobie z tego sprawy. Cena jest wyższa, bo płacimy za żywność zapakowaną w torebkę. Są jeszcze dwa inne powody, dla których warto zrezygnować z takich produktów.

Po pierwsze często myślimy, że jeśli w opakowaniu są cztery torebki, to jest to łącznie 400 gramów. Tak jest coraz rzadziej. Teraz w torebce jest 75 czy 80 g, więc siłą rzeczy gramatura całości też jest mniejsza. Po drugie podczas gotowania w plastiku, na co zwracają uwagę naukowcy z Politechniki Gdańskiej i Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego [o działaniach naukowców można poczytać w tym miejscu - przyp. red.], którzy od lat prowadzą w tej dziedzinie badania, do wody uwalniają się substancje, które są szkodliwe dla ludzkiego organizmu, jak np. ftalany czy bisfenole. Im więcej plastiku w naszym życiu, im bardziej się nim otaczamy, tym większy negatywny wpływ na nas wywiera. Dlatego dużo mówi się o tym, żeby wrócić do oldschoolowych słoików, do pasteryzacji, a ograniczyć kupowanie plastikowych opakowań, a jeśli już takie kupujemy, to od razu przekładać jedzenie do innych pojemników.

Kryzysowe, tanie obiady często opierają się na makaronach czy mąkach. Nie każdy może jednak jeść takie produkty. Koleżanka z redakcji, która ma ten problem, powiedziała mi, cytuję, że "ma już dość jedzenia trawy i parówek". Jak sobie radzić w takiej sytuacji?

Jeżeli ktoś rezygnuje z takich produktów, bo nie może jeść glutenu, to polecam z mojej książki zaskakujący przepis, do którego ja podchodziłam na początku jak do jeża - koreański przepis na makaron ryżowy ze smażonym ogórkiem. Można użyć również makaronu sojowego. Wyjątkowego smaku nadaje mu przede wszystkim sos, który robi się z oleju sezamowego, sosu sojowego, imbiru, czosnku i miodu. Takim sosem nawet dyktę można byłoby posmarować i zjeść. Do tego ogórek, który smaży się razem ze skórką. Nabiera lekkiej miękkości, ale nadal jest chrupiący, bo smaży się go bardzo krótko. Samo danie robi się również bardzo szybko. Najdroższy w tym przepisie jest makaron ryżowy, ale udaje się zmieścić w pięciu złotych na osobę za całe danie. Do tego można dodać również kurczaka. A jeśli ktoś nie je mięsa, może użyć orzechów, np. ziemnych.

W przypadku diety niskowęglowodanowej faktycznie może być problem. W mojej książce jest mało przepisów z mięsem, bo nie dość, że książkę kieruję też do wegan i wegetarian, to mięso jest po prostu drogie. Nie mówiąc już o rybach czy krewetkach.

Zauważyłam natomiast, że zarówno w mediach, jak i w mediach społecznościowych, mamy wieczny spór. Albo ludzie jedzą mięso, albo nie jedzą. Nie ma nic pomiędzy. Więc wymyśliłam ostatnio przepis na kotlety mielone – normalne, polskie – z indyka, ale pół na pół z ugotowanym kalafiorem, który został mi z poprzedniego dnia z obiadu. Wymieszałam go bardzo dokładnie, by wtopił się w mięso, dodałam trochę bułki tartej, cebulkę... Były pyszne i wilgotne w środku! Ci członkowie mojej rodziny, którzy jedzą mięso, kompletnie nie zauważyli tego drobnego oszustwa. Zatem cena spada, mięso można wybrać chude, jeśli ktoś stara się jeść bardziej dietetycznie, a smak jest naprawdę rewelacyjny.

I jeszcze przy okazji wykorzystujemy resztki z obiadu z poprzedniego dnia.

Tak, dokładnie! To dobre rozwiązanie dla osób, które ani nie są walczącymi wegetarianami, ani nie są walczącymi mięsożercami, tylko czasem nie wiedzą, jak mają odejść od mięsa, co zrobić, by jeść go mniej. Może to jest sposób?

Czasem odnoszę wrażenie, że niektórzy chcieliby przejść na dietę wegetariańską czy wegańską, ale obawiają się dwóch rzeczy: że będzie drożej, ponieważ skoro nie ma mięsa, to trzeba będzie kupić więcej produktów lub droższe, żeby nadać potrawom smaku, oraz że będzie się trzeba bardziej nagłowić, żeby nie było nudno.

Gdy myśli się o tanim gotowaniu, trzeba przede wszystkim zacząć od otworzenia lodówki i spojrzenia na nią krytycznym okiem. Wyciągnięcia wszystkiego z głębin zamrażarki, bo tam wiele osób ma tony jedzenia, czasem chyba jeszcze sprzed II wojny światowej...

A na pewno sprzed pandemii...

Tak (śmiech). Mamy też pochowane różne rzeczy w szafkach kuchennych. Niektóre są cudowne. Jeśli znajdziemy np. fasolę czy groch, to możemy zrobić hummus lub tzw. zupę śmietnik. Trzeba spojrzeć na to, co znajdziemy i zastanowić się, jak to wykorzystać. Przykładowo: gdy trafimy na sześć różnych kawałków sera i są to sery twarde, możemy je zalać mlekiem, zostawić na 12 godzin, a gdy zmiękną, użyć do pizzy, tarty czy po prostu na kanapkę. Mleko później można wykorzystać do zupy. Wodę po gotowaniu ziemniaków można wykorzystać do podlewania roślin. Jestem jednak daleka od zachęcania ludzi do jedzenia rzeczy, które są po prostu niesmaczne, np. skóry z arbuza albo pesto z rzodkiewki. Tak, ono będzie dobre, ale w maju, gdy jest młoda rzodkiewka. Gdybyśmy zrobili je jesienią, to paliłoby w język.

To jest zatem kwestia dobrego planowania i przyłożenia się. Musimy poświęcić trochę czasu, żeby naprawdę tanio gotować, ale wiele na tym zyskamy: zaoszczędzimy, nie będziemy marnować jedzenia, będziemy bardziej ekologiczni. Dlatego w książce, oprócz tego, że są przepisy, jest również 100 porad, jak kupować i gotować taniej. Apeluję, abyśmy kupowali mniej i planowali posiłki na maksymalnie dwa-trzy dni.

Katarzyna BosackaKatarzyna Bosacka archiwum Katarzyny Bosackiej

Nawiązując do skóry z arbuza, zastanawiam się, czy zdarzyło się pani kiedyś naciąć na jakieś polecane danie z resztek, które miało być smaczne, a najogólniej rzecz ujmując, nie było?

Kiedyś próbowałam zrobić pesto z naci marchwi i było niedobre. Być może byłam wtedy jeszcze za słabą kucharką, ale po prostu nie wyszło.

Często ulegamy też internetowym modom. Mniej więcej dwa lata temu wszyscy zajadali się sproszkowanymi pestkami awokado. W jednym z odcinków mojego programu starłam więc pestkę na tarce i dodałam ją do sałatki. To jest gorzkie, obrzydliwe, nie do zjedzenia. Po co się męczyć? Tania kuchnia nie oznacza, że musi być niesmacznie i z byle czego. Korzystajmy ze sprawdzonych przepisów i porad, i jedzmy to, co nam smakuje.

To teraz przejdźmy do tej przyjemniejszej strony jedzenia nietypowych części warzyw czy owoców. Czy coś panią pozytywnie zaskoczyło?

Cudowne są liście kalafiora. Niedawno kupiłam w sklepie dwa wielkie głąby razem z liśćmi i wykorzystałam wszystko. Najpierw podsmażyłam na maśle, żeby kalafior się zarumienił i uwolnił smak umami. Potem ugotowałam i zmiksowałam. Zupa była przepyszna.

Marzy mi się, żeby w Polsce powstała restauracja, która wykorzystywałaby produkty w taki sposób. Nawet nie tyle resztki, bo to dla mnie nie jest resztka. To jest część rośliny. Rozmawiałam kiedyś z botanikami Łukaszem Łuczajem i Sebastianem Kulisem, którzy powiedzieli mi, że 95 proc. roślin w Polsce to rośliny jadalne. Oczywiście trzeba mieć odpowiednią wiedzę na ich temat - przykładowo dereń, aronię czy jarzębinę najpierw należy zamrozić lub podsmażyć, bo na surowo nie są jadalne. Ale jak się tę wiedzę zdobędzie, to takie rzeczy można pozyskiwać i to też jest tanie. W tej chwili jest sezon na owoce czarnego bzu. Wystarczy je przesmażyć z cukrem i powstanie wspaniała konfitura.

Skoro jesteśmy przy resztkach, to nie wiem, czy mówiłam o pizzy z czerstwego chleba? Wystarczy go pokroić, to jest najtrudniejsza część. Potem zalać wodą lub mlekiem, odcisnąć na sicie, rozdrobnić dłońmi, dodać jajko, rozłożyć na blaszce, podpiec i potem nałożyć na przykład wspominane już wcześniej sery, do tego pomidorki czy cokolwiek innego chcemy. Można użyć sosu pomidorowego lub zrobić biały sos z roztopionej gorgonzoli i mamy gotowy bardzo dobry, tani posiłek.

Pizzę w ogóle można zrobić z tak wielu różnych produktów. Dość popularny jest przepis na pizzę na spodzie z kalafiora.

Tak, robiłam taką kiedyś i przyznaję, że jest dobra.

Zdarzyło się pani kiedyś w sklepie komuś coś doradzić albo odradzić, gdy widziała pani, że ta osoba sięga np. po droższy albo niezdrowy produkt? A może ludzie sami z siebie coś odkładają, gdy panią widzą?

Tak, to jest nagminne, ludzie często zaglądają mi do koszyka. To ma związek również z tym, że czasem chodzę do sklepu po to, żeby popracować. Gdy robię odcinki, w których analizuję etykiety i składy, to muszę te produkty kupić i pokazać. Idę więc do kasy na przykład z 38 zupkami chińskimi. Kasjerka w kasie patrzy wtedy na mnie i mówi: "Pani Katarzyno, pani to będzie jeść?".

Zdarzają się też bardzo przyjemne sytuacje. Spotkałam kiedyś kilkuletniego chłopczyka z babcią, który gdy mnie zobaczył, pociągnął babcię za płaszcz i powiedział do niej: "Babciu, tu jest ta pani Kasia, wyjmij te płatki czekoladowe z koszyka".

Jestem jednak osobą zdroworozsądkową, sama mam czwórkę dzieci. Praca zawodowa jest tylko dodatkiem do mojej rodziny, to ona jest dla mnie najważniejsza. Dlatego lubię zdroworozsądkowe porady i przepisy. Wiem, że wszyscy mamy mało czasu. Możemy go poświęcić nieco więcej w weekend, ale w tygodniu nikt nie będzie siedział kilka godzin w kuchni. Zawsze były mi bliskie proste przepisy i zachęcam do ich wykorzystywania. Gotujmy prosto, sezonowo, sprawdzajmy, co mamy w lodówkach, zbierajmy grzyby, bez, dereń.

Dużą wagę przy wyborze produktów przywiązuje pani też do etykiet i apeluje, by dokładnie je czytać. Wiadomo, że każdy typ produktu to inna etykieta i skład, ale co przede wszystkim powinno nas zaniepokoić?

Nieustannie zachęcam, by etykiety czytać. A co powinno wzbudzić naszą czujność? Na przykład to, gdy do składu nie jesteśmy w stanie dotrzeć, nie da się go odczytać, bo jest na błyszczącym papierze, zapisany drobnym drukiem. Taki produkt jest podejrzany. Ponadto, jeżeli skład jest zapisany w kilku językach i dostaniemy oczopląsu zanim dotrzemy do polskiego – to taki produkt też jest beznadziejny. Jeśli producent nie ma nic do ukrycia, to umieści skład w centrum.

Druga rzecz: długość składu. Złego kucharza można poznać po tym, że do swojej potrawy wrzuca wszystko i człowiek już nie wie, co je. Im coś jest prostsze, tym jest lepsze. Zjadłam w życiu wiele egzotycznych potraw: homary, bycze jądra, penisa wołowego czy aligatora i zaczęłam dostrzegać potrzebę prostego jedzenia. Najcudowniejszą rzeczą na świecie jest kawałek pełnoziarnistego chleba na zakwasie, z chrupiącą skórką, do tego masło, najlepiej domowe lub ekologiczne, i ogórek małosolny. Nic więcej tu nie potrzeba. I tak samo jest ze składem. Znam produkty, które mają nawet 120 składników! Wtedy już kompletnie nie wiemy, co jemy. Jedzenie tak przetworzonych produktów może mocno zaszkodzić zwłaszcza dzieciom. Skład powinien być prosty, krótki i zrozumiały. Wiem, czym jest skrobia kukurydziana, ale skąd mam wiedzieć, jak wygląda trifosforan sodu?

Etykiety to jednak z pewnością nie wszystko, na co warto zwracać uwagę na zakupach. W jaki jeszcze sposób dajemy się nabrać w sklepach?

To, co teraz dzieje się nagminnie, na ogromną skalę, to jest pomniejszenie, czyli downsizing. Kupujemy np. majonez, który do tej pory miał 200 ml, a teraz ma 190. Za dwa tygodnie będzie miał 180. Słoiczek jest ten sam, cena ta sama, a jednak produktu jest mniej.

Tabliczka czekolady, która waży 100 g? W zasadzie już takich nie ma.

Tak, zauważyłam to, kiedy kupowałam składniki potrzebne do robienia ciast. Kiedyś, gdy w przepisie było 100 g czekolady, brałam po prostu jedną tabliczkę. Teraz już muszę wziąć dwie, bo jedna ma 80 czy 90 g.

Tak, 95 g, 78 g. Bardzo różnie. Czasem jest jeszcze dopakowana na przykład ciasteczkami. To jest bardzo ważna uwaga dla gotujących. Na moim fanpage’u "Wiem, co jem" dostaję bardzo dużo informacji od fanów. Niedawno jedna z obserwatorek wysłała zdjęcie galaretki, która nie miała standardowych 500 ml, tylko 375. Pani zrobiła według tradycyjnej instrukcji i wyszła jej kałuża. Galaretka w ogóle nie stężała. Takich rzeczy jest cała masa. Nie tylko torebki z ryżem, lecz także serki homogenizowane, jogurty, mięso mielone - przyzwyczailiśmy się, że na tacce było pół kilograma. Teraz jest np. 350 czy 360 g. Jest tak ułożone, żeby wizualnie wydawało się, że jest go więcej. Dlatego uczulam: podczas zakupów sprawdzajmy cenę za kilogram i kupujmy produkty jak najmniej przetworzone. Nie płaćmy za to, że ktoś wcześniej przesypał ryż w torebkę. Orzechy kupujmy w skorupkach lub saute, nie w panierkach czy w miodzie – to możemy zrobić potem sami w domu.

Uważajmy też na cukier wanilinowy, cukier wanilinowy z niewielkim dodatkiem prawdziwej wanilii oraz cukier prawdziwie waniliowy. Ten ostatni jest oczywiście mega drogi. Najdroższy, jaki znalazłam, kosztował, uwaga, 499 zł za kilogram! Kupujemy go w malutkich torebkach, więc nie zdajemy sobie sprawy, że tyle kosztuje. Tymczasem można kupić pół kilograma zwykłego cukru, do tego laskę wanilii, pokroić ją, wymieszać z cukrem w dobrym młynku i mamy pół kilograma cukru prawdziwie waniliowego. Laska wanilii kosztuje ok. 13 zł, cukier jest teraz dość drogi, średnio za ok. 5 zł, ale i tak nadal zapłacimy mniej za kilogram, jeśli cukier waniliowy zrobimy sami.

Dużo rozmawiamy o poradach, w pani książce jest ich 100, bo opatrzony został nimi każdy przepis. Sprawdziła pani wszystkie?

Jestem przekonana co do słuszności wszystkich, ale wiem, że człowiek nie jest cyborgiem. Nie każda porada jest dla każdego. Bo jeśli czytam, żeby zrobić sobie zielnik na balkonie, a wiem, że ze mnie żaden ogrodnik, to te zioła po prostu zwiędną. Być może jednak ktoś, kto lubi takie rzeczy, uzna to za przydatne.

Są też takie, które trafią do większego grona osób. Na przykład odświeżenie papryki czy rzodkiewki: jeśli są bardzo pomarszczone, wystarczy włożyć je na 12 czy 24 godziny do wody, wymieniać ją co jakiś czas i one nabiorą objętości. Nie będą oczywiście tak chrupiące, jak na początku, ale będziemy je mogli bez problemu zjeść.

Jeśli więc spośród tych 100 porad wybierzemy nawet 1/3, które jesteśmy w stanie wprowadzić do swojego życia, to i tak zyskamy.

Która z nich w takim razie jest, pani zdaniem, najbardziej przydatna?

Trudno jest mi wskazać jedną. Ja na przykład nigdy nie wyrzucam chleba. Gdy napisałam tę książkę, zrobiłam kolejny przepis na to, jak reanimować chleb. Podsmażyłam go na oliwie, pokroiłam w grubą kostkę i na to wyłożyłam mięso mielone, cebulę, kumin. Trochę jak kebab. Do tego dużo jogurtu, dookoła sałata, pomidory i rodzina wciągnęła tak, że aż im się uszy trzęsły. Wykorzystanie czerstwego chleba to nie tylko grzanki. Wystarczy uruchomić wyobraźnię.

Książka Katarzyny Bosackiej 'Obiad za mniej niż pięć złotych na osobę'Książka Katarzyny Bosackiej 'Obiad za mniej niż pięć złotych na osobę' materiały Katarzyny Bosackiej

Katarzyna Bosacka - dziennikarka telewizyjna i prasowa, autorka programów "Wiem, co jem", "Wiem, co kupuję", "Co nas truje", "MądrzeJEMY" w TVN i TVN Style. Prowadzi na YouTubie kanał "EkoBosacka" oraz popularną stronę na Facebooku "Katarzyna Bosacka - Wiem, co jem". 5 października 2022 roku premierę miała jej książka "Obiad za mniej niż pięć złotych na osobę".

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.