Katarzyna Bosacka znana jest nie tylko z kulinarnych zamiłowań czy analizy składów różnych produktów. Dziennikarka dzieli się też ze swoimi fanami poradami, jak kupować taniej. W jednym ze swoich postów w mediach społecznościowych zwróciła uwagę na paprykę.
Wiecie, że kupując paprykę, przepłacamy, kiedy ważymy ją z… ogonkami?
- zapytała.
Zważyła więc warzywa z ogonkami i bez i pokazała różnicę w cenie.
I co mi wyszło? Jeśli kupimy aż pięć papryk bez ogonków, to ich cena wynosi 15 zł, a jeśli z ogonkami - 16 zł [dokładne ceny pokazane na filmie to 15,89 i 16,91 zł - przyp. red.]. Czyli same ogonki kosztują nas złotówkę
- mówi.
Pod postem pani Kasi rozgorzała burzliwa dyskusja. Niektórzy podziękowali, za podpowiedź, jedna z osób przyznała, że robi tak od dawna. Większość komentujących nie przyklasnęła jednak pomysłowi. Zwracali uwagę m.in. na to, że papryka bez ogonków może szybciej się zepsuć.
Tutaj akurat stanęłabym w obronie ogonka, jego oderwanie ingeruje w strukturę owocu, naruszony szybciej się psuje, wrażliwe wnętrze jest narażone na kontakt z brudem i insekty.
Wiele osób zauważyło, że sklep, gdy kupuje warzywa, też płaci za całość.
Niestety akurat z tą poradą się nie zgadzam. Sklepy kupują paprykę z ogonkiem i to, że papryka jest na sklepie z ogonkiem to nie jest naciąganie klienta ani szukanie zysku. Szukajmy oszczędności tam, gdzie się da, ale nie czyimś kosztem.
Ale to co... Urwać na zakupach? Papryka tak wygląda w całości. Jest z ogonkiem i tak dostarczają dostawcy. Ogonek jest po to, żeby się nie psuła. Wliczony w koszt i trzeba się z tym pogodzić. Jak każdy zacznie urywać, to kto zapłaci za tę różnicę? Straty sklepu, bo ogonki trzeba będzie zważyć i odpisać jako papryka. Tak jest w handlu i tak wygląda papryka - ma ogonek.
Sporo osób zaczęło żartować, że odrywanie ogonka od papryki to jak obieranie w sklepie ziemniaków lub bananów, odrywanie winogron od gałązek czy pozbawianie pomidorów szypułek. W tym ostatnim przypadku znaleźli się jednak zwolennicy tego rozwiązania.
Szypułki "dziobią" ogonkami sąsiednie pomidory i robią dziury w nich.
Inna osoba zauważyła, że w przypadku pomidorów zazwyczaj w sklepie jest wybór i można zdecydować się na takie, które już są sprzedawane bez gałązek, zamiast je odrywać.
W 2020 roku w Wirtualnej Polsce pojawił się artykuł, którego autor rozmawiał z kasjerami o zachowaniu klientów w sklepach. Pracownicy wymieniali między innymi odrywanie szypułek czy liści od warzyw.
Obrywanie gałązek i szypułek od pomidorów to już klasyka. Zawsze kilka gramów na wadze da się zaoszczędzić
- mówił wówczas jeden z rozmówców WP, pan Arkadiusz.
Przytoczył też przykład klientki, która zawsze odrywała liście od kalafiora. Kobieta wrzucała je potem do skrzynki lub rzucała na podłogę, obsługa musiała więc po niej sprzątać.
Po kilku takich sytuacjach koleżanka zwróciła klientce uwagę, że męczy się kompletnie bez sensu, bo przecież kalafior liczony jest od sztuki, a nie od kilograma. Więc nie musi obrywać liści, skoro nie zaoszczędzi
- opowiadał pan Arkadiusz. I dodał, że w sklepie często żartują, że czekają na klientów, którzy zaczną przychodzić z obranymi bananami lub pomarańczami.
Również w TTV w programie Patent na kasę kilka lat temu wyemitowany został materiał o kobiecie, która stara się oszczędzać na różne sposoby. Jednym z nich było właśnie pozbawianie warzyw czy owoców (sprzedawanych na wagę) niejadalnych części, np. odrywanie winogron od gałązek czy odcinanie nóżek od pieczarek. Jednak poza tym klientka stosowała kilka innych patentów: wybierała żywność z bliskim terminem ważności, ponieważ była tańsza, czy polowała na promocje. Nie kupowała też nigdy jednorazowych reklamówek. Odcinek można zobaczyć pod tym linkiem.