Tak gotowały kucharki ze stołówki w Czarnobylu. Przepis na zupę, którą jedli pracownicy strefy. "Już wtedy umierali"

Choć od katastrofy w Czarnobylu minęło 37 lat, wciąż wzbudza mnóstwo emocji. Skala skażenia promieniotwórczego była tak wielka, że jego skutki odczuwane były jeszcze przez wiele lat. Radioaktywna chmura rozprzestrzeniła się po całej Europie. Ludzie umierali w męczarniach. Pracownicy, których oddelegowano do usuwania skutków katastrofy, często nie byli świadomi powagi sytuacji. Wśród nich były kucharki ze stołówki Bajkowy Las, którym Witold Szabłowski poświęcił rozdział swojej książki "Rosja od kuchni. Jak zbudować imperium nożem, chochlą i widelcem".

Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.

Do katastrofy w elektrowni jądrowej w Czarnobylu doszło 26 kwietnia 1986 roku. W wyniku awarii substancje promieniotwórcze rozprzestrzeniły się na całą Europę. Z powodu skażenia ewakuowanych zostało ponad 350 tysięcy osób. Miasto Prypeć, w pobliżu którego znajduje się elektrownia, całkowicie opustoszało. Po latach stało się mekką dla fanów tzw. tanatoturystyki, zwanej też ciemną lub mroczną turystyką (z ang. dark tourism), która polega na odwiedzaniu miejsc związanych ze śmiercią, tragediami i katastrofami.

"Na pościeli, pod którą mamy spać, skończyła się skala"

Choć od tragicznej w skutkach awarii minęło już 37 lat, wciąż budzi wiele emocji. W listopadzie 2021 roku Witold Szabłowski wydał książkę "Rosja od kuchni. Jak zbudować imperium nożem, chochlą i widelcem", która ukazała się nakładem wydawnictwa W.A.B. Jeden z jej rozdziałów pt. "Talerz XIII. Bajkowy Las - kuchnia Czarnobyla" poświęcił kucharkom oddelegowanym do pracy w stołówce w Czarnobylu. Kobiety miały przygotowywać posiłki dla pracowników, którzy usuwali skutki awarii. Szabłowskiemu udało się porozmawiać z kilkoma z nich. Każda wspominała moment, gdy dowiedziała się, gdzie zostanie skierowana. 

Pani Nastia dowiedziała się w kolejce do lekarza, od koleżanki, która pracowała w wydziale kadr. 'Ale przecież ja jestem chora, na zwolnieniu' - zdziwiła się. Ale koleżanka jej wytłumaczyła, że to w niczym nie przeszkadza

- czytamy w książce.

Kucharki opowiedziały polskiemu reportażyście o tym, jak wyglądał ich dzień pracy, co przygotowywały do jedzenia dla likwidatorów i jak zachowywali się ludzie pracujący przy usuwaniu skutków katastrofy. Kobiety zostały skierowane do ośrodka w środku lasu o pięknej nazwie Bajkowy Las. Pani Walentyna wspomina między innymi pierwszy dzień, gdy kładły się spać, ale wcześniej dla zabawy zaczęły sprawdzać poziom promieniowania dozymetrem.

Na pościeli, pod którą mamy spać, skończyła się skala. Podobnie na łóżku. Tylko trochę lepiej było w łazience, pod prysznicami. Biorę dozymetr, zbliżam kołdrę do aparatu, a ona dżżżżżżżżżż. Poduszka - to samo. Ręczniki, rama łóżka, materac - też.

Jedna z kucharek, Anna Dimitrowna, początkowo odmówiła spania w tym miejscu. Ostatecznie jednak się położyła. Zmarła kilkanaście lat później. Po sekcji zwłok lekarz przekazał jej mężowi, że "miała w środku wszystko przeżarte".

"Paliło ich od środka. Już wtedy umierali"

Pani Olga opowiada z kolei, jak zachowywali się pracownicy, którzy przychodzili do stołówki. Kobieta mówi, że jedzenie zawsze było tam pyszne, a one wszystkie bardzo się starały. Wybór też był duży.

Ale nawet jeśli im nie posmakowała jajecznica czy owsianka, to zawsze było pełno czekolady, pełno owoców na stołach, myślę, że mało który oglądał takie rzeczy w domu, a oni nawet na to nie spojrzeli. Chcieli tylko pić. Nic więcej. Paliło ich, Witold. Paliło ich od środka. Brali po trzy, cztery szklanki kompotu i prosili o jeszcze. (...) tylko pić i pić, i pić. (...) Ci ludzie już wtedy umierali.

Kucharki mówią, że na stołówce pojawiały się prawdziwe rarytasy. "Jakby państwo chciało wynagrodzić tym ludziom, że ich wysłało w takie straszne miejsce. Umierajcie, ale sobie wcześniej pojedzcie" - mówi pani Luba. Do wyboru były kompoty w kilku smakach: truskawkowy, porzeczkowy i żurawinowy. Poza tym mors, czyli radziecki napój, a do jedzenia przeróżne mięsa, kiełbasy, szynki czy ryby podane na kilka sposobów. Nie brakowało również owoców: arbuzów, melonów, pomarańczy czy granatów. Kucharki przygotowywały gulasze, zapiekanki, serniki, rolady, a także rozmaite zupy: grochową, gryczaną, barszcz ukraiński czy ruski. Czasem smażyły naleśniki lub piekły bułeczki.

Przepis kucharek ze stołówki z Czarnobyla. Tak jedli pracownicy strefy

Witold Szabłowski zamieścił w książce również jeden z przepisów ze stołówkowego menu - na gruzińską zupę charczo. Oto lista składników i sposób przygotowania:

Składniki:

  • 500 g mięsa wołowego lub jagnięcego,
  • 2 cebule,
  • 2-3 ząbki czosnku,
  • 2 łyżki przecieru pomidorowego (lub 100 g świeżych pomidorów),
  • pół szklanki ryżu,
  • pół szklanki śmietany,
  • kolendra (może być też natka pietruszki lub koperek),
  • sól,
  • mielony, czarny pieprz.

Sposób przygotowania:

Mięso myjemy, kroimy na mniejsze kawałki i wrzucamy do garnka. Wlewamy zimną wodę i gotujemy na wolnym ogniu. Po pewnym czasie na wierzchu zbierze się pianka, należy zebrać ją łyżką. Cebulę siekamy, a czosnek miażdżymy. Dodajemy do gotującego się mięsa po około 1,5-2 godzinach. Wsypujemy też ryż, wlewamy śmietanę i dorzucamy sól oraz pieprz. Gotujemy jeszcze przez pół godziny.

Pomidory smażymy przez chwilę i dodajemy do zupy około 5-10 minut przed końcem gotowania. Jeżeli używamy przecieru, to po prostu wlewamy go do garnka. Zupę charczo podajemy posypaną wybraną zieleniną.

Zupa charczo / zdjęcie ilustracyjneZupa charczo / zdjęcie ilustracyjne Lesya Dolyk / Wikimedia Commons / CC BY-SA 2.0 / zdjęcie ilustracyjne

fot. zdjęcie ilustracyjne, nie pochodzi z książki

Pani Raja ma alergię na pot. Pani Luba może nosić tylko mydło

Kucharki, z którymi rozmawiał Szabłowski, z rozgoryczeniem mówią, że nikt o nich nie pamięta. Likwidatorzy dostają dodatki do emerytury, a one - nic. Muszą dorabiać, żeby się utrzymać. Większość z nich odczuwa skutki pracowania w tak silnie napromieniowanym miejscu. Pani Raja ma alergię na własny pot i słońce. Nawet latem musi nosić rękawiczki. Przeszła też 11 różnych operacji, m.in. wycięcia fragmentu jelita. 

Ile miałam glejaków i chłoniaków, to już nawet nie liczę.

Z kolei pani Luba nie może nosić niczego cięższego niż kostka mydła. Ona również przeszła operację, od lat cierpi na przepuklinę. "Gdybym wiedziała to, co dzisiaj wiem, uciekłabym stamtąd jak najszybciej. (...) Nie dało mi to nic dobrego. Nie wierzę, że cierpienie uszlachetnia" - mówi na koniec.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.