"Jej zamożność kłuje ludzi w oczy. Plotkuje o niej twórcza i zakompleksiona Warszawa"

Popularności Lucynie Ćwierczakiewiczowej mogłyby pozazdrościć współczesne gwiazdy, nie tylko te kulinarne. Mówiła o niej cała Warszawa i mówiła różnie. "Ruchliwa, krzykliwa, nieustraszona, gotowa zawsze do celów swych ludzi za gardło brać, albo im oczy wydrapać [...]. Z drugiej strony jest to kobieta dobrego serca... Wszelkie kwesty, składki, etc. są dla niej czem woda dla ryby. Pochwytuje z radością każdy pretekst do ruszania się, propagowania, kwestowania [...]" - pisała o autorce znakomitych przepisów Eliza Orzeszkowa.

Więcej treści kulinarnych znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.

Gotowa wydrapać oczy

Czym ona budzi taki respekt rodaków? Eliza Orzeszkowa, zjeżdżając z Grodna do Warszawy, zawsze się na nią natknie, jakby była jakimś pomnikiem stojącym w centrum Warszawy. W liście do Juliana Łukaszewskiego, lekarza przebywającego na emigracji, Orzeszkowa tak ją opisuje:

"Kobieta ta z gatunku tych, którym nasi ojcowie dali miano «Herod Baba». Oj, herod to jakich mało. Ruchliwa, krzykliwa, nieustraszona, gotowa zawsze do celów swych ludzi za gardło brać, albo im oczy wydrapać […]. Z drugiej strony jest to kobieta dobrego serca... Wszelkie kwesty, składki, etc. są dla niej czem woda dla ryby. Pochwytuje z radością każdy pretekst do ruszania się, propagowania, kwestowania itp., przy czym łaje i na przemian, a bez różnicy płci, całuje ludzi i bierze od nich, co tylko chce, bo jedni ją szanują naprawdę, inni boją się jej" (1).

Zobacz wideo Domowe ciasteczka z maszynki do mięsa. Przepis jak od babci

Gdzie indziej pisarka wspomni też o postawie pani Lucyny, notując, że w 1864 roku opiekowała się więźniami wysyłanymi na Syberię. Jednak to o postrachu, który wywoływała, krążą plotkarskie anegdoty, które tak jak jej przepisy przetrwały półtora wieku. W olśniewającej stylem, świetnie prowadzonej Bibliotece Publicznej m.st. Warszawy przy ulicy Koszykowej jeden z pracowników działu Varsavianów zapytany o ślady życia Ćwierczakiewiczowej, wzdycha:

– Ach, ta od Obiadów. Miała trudny charakter.

Mając łatwy, byłaby może lubiana. I tyle. Tylko tyle. Dzisiaj nic byśmy o niej nie wiedzieli. A ta energiczna dama nie poprzestaje na sukcesie debiutu i 365 obiadów... Ma plan dnia, ma też cele wyznaczone na dłuższy dystans. Moralnie zobowiązuje ją działalność pomocowa, jednak to jej praca zawodowa jest podstawą, dzięki której wszystko utrzymuje w równowadze.

– Moje ranne wstawanie pozwoliło mi tyle napisać – zwykła powtarzać.

Bycie kobietą sukcesu wyzwala w tamtej epoce różne emocje. U jednych podziw i szacunek, u innych zazdrość i zgorszenie. Pracowitość, zapał i ambicja nie budzą powszechnego uznania w naszym kraju. Z biegiem lat ostrze krytyki zostaje skierowane głównie na tupet pani Lucyny, na jej spryt, wysokie nakłady książek – na sposób radzenia sobie w życiu. Jej zamożność kłuje ludzi w oczy. Plotkuje o niej twórcza i zakompleksiona Warszawa. I się na nią wyzłośliwia, przypinając pisarce etykietę tuzinkowej przekupki – bo ktoś raz zobaczył, jak się targuje, robiąc zakupy na straganie.

– Popularność kosztuje, ale jej cenę zrównoważy umiar. Nie dawaj rad komuś, kto nie prosi o nie. Uważaj, Lusiu, na słowa, to nie londyński Hyde Park, tylko, jak mówią Rosjanie, "Priwislinskij kraj" – przestrzega ją mąż.

– Prawdę mówię, znasz mnie, gołąbku. Nie chodzi mi przecież o to, żebym się sama lepiej poczuła, tylko myślę, że to może komuś pomóc – tłumaczy, chociaż wcale nie musi.

I rusza do pokoju kredensowego, żeby doglądnąć służącą. Jest u nich nowa. Sprawdzi się, podając do stołu, gdy wszyscy zejdą się na śniadanie. Niedziela jest u Ćwierczakiewiczów dniem towarzyskich pogawędek i radości ze wspólnego posiłku – smakoszostwem w wybranym gronie. Duńczycy przy takich okazjach wkładają luźne, wygodne ubrania, jedzą to, co lubią, a nie to, co jest zdrowe, piją, czując wreszcie błogie odprężenie. Nazwali je hygge – sztuką szczęścia. Zrobili z niej biznes, choć niczego, prawdę mówiąc, nie odkryli, jedynie dobrze się w Polsce zareklamowali.

Ładnie podany obiad to jednak nie wszystko wobec zmieniających się obyczajów. Zauważając, że "urządzenie pracy przemysłowej na Zachodzie" wymusiło zmianę rytmu posiłków i zrodziło potrzebę drugich śniadań przed opóźnionym znacznie obiadem, pani Lucyna radzi, by podawać podczas tych modnych posiłków "oddzielny jadłospis z rzeczy [...], które jednak nie psułyby apetytu do obiadu".

Zatem w koszykach na białych serwetkach kilka gatunków chleba, obok serwis z octem i oliwą, chrzan i dwa rodzaje musztardy "powinny zapełniać puste miejsca stołu", pośrodku którego zostawia się miejsce na gorące danie.

"Mała przekąska, przed samym podaniem wazy do stołu, złożona z rozlicznych, ale bardzo delikatnych i w małych ilościach podawanych przysmaków, jak: kawior, sardynki, śledzie, pasztety w puszkach, kanapki, masło, rzodkiewka na wiosnę, itp. pobudzające apetyt przedmioty – naturalnie kilka gatunków wódek [...]. Podobna przekąska stawia się zwykle na osobnym stoliku w jadalnym pokoju i gdy waza na stole, przed zajęciem miejsca u stołu, każdy wybiera sobie, co mu do gustu przypadnie.

[...] Po zaproszeniu gości do jadalnej sali, gdy po wódce zasiądą do zimnych wędlin i innych przekąsek, służba wnosi owo jedno gorące danie [...]. Oprócz tego na stole stać powinno obok przekąsek jedno zimne danie, to jest auszpik lub majonez z ryb czy drobiu, wreszcie winegretta z ryby, cielęciny lub rolada z prosięcia, prosię w galarecie itp. [...]

Śniadanie zaś postne zastawia się w następujący sposób: W środku podłużnego stołu, na długim półmisku stać powinien majonez z ryb w całości, szczupak, sandacz lub łosoś formą najlepiej się do tego nadają. Po dwóch stronach dwa okrągłe półmiski ryb w galarecie, najładniej obrane z kości i pięknie, elegancko pod galaretę przybrane. Na talerzach zaś gęsto powinny być porozstawiane wędzone ryby, jak: sielawy obrane delikatnie ze skórki po obu stronach, zostawiając główkę i ogonek nietknięte, łosoś krajany – obok cytryna. Jeżeli kto jest w stanie, ma rozmaite sprowadzane ryby: pyszne sigi rosyjskie wędzone w całości z wetkniętym w nie nożem, flądry, marynowany łosoś elbląski lub, jeśli pora ku temu, jesiotr i węgorz swojego przyrządzenia. Homary (raki morskie) obrane, na wiosnę i w lecie sałata z naszych raków, a wszystko ubrane galaretą, sałatą zieloną, jajkami i różnemi piklami, co już od gustu i starania gospodyni zależy" (2).

Szarlotka z przepisu Lucyny Ćwierczakiewiczowej
Szarlotka z przepisu Lucyny Ćwierczakiewiczowej fot. vivelacuisine.pl / materiały Wydawnictwa Literackiego

Czy po takim drugim śniadaniu rezygnowano z obiadu? Mistrzyni Ćwierczakiewiczowa uznałaby to za błąd w sztuce. "Łatwo pojąć, że gospodyni pragnąca popisać się obiadem nie da gościowi takiego ciężkiego śniadania!"

"Co Lusia gotuje, wszystkim posmakuje" – w przypływie dobrego humoru rymuje jej mąż. Chwali jej talenty, wiedząc, jaki wpływ wywarły jej porady na to, co i jak jada się w polskich domach. Lucyna uchodzi za osobę gościnną, serdeczną, choć apodyktyczną.

– Wycisnęłaś piętno na kondycji kobiet, wpłynęłaś na ich samodzielność i świadomość – słyszała nie raz i nie dwa.

Nie o wszystkich ważnych sprawach potrafi jednak sama napisać. Ale umie zmotywować i wspierać, poszerzać horyzonty, popularyzując postępowe opinie autorytetów nauki.

– Idea emancypacji kobiet, dziś podniesiona we wszystkich prawie częściach świata, w jednych ludziach budzi entuzjazm, w drugich lekceważenie lub pogardę – mówi.

Ale sprawa nie jest prosta, bowiem: "żądza zdobywania katedr jest równie ważna jak nauka gotowania rosołu".

Nazywana herod-babą i megierą, hałaśliwa, wyrazista, apodyktyczna, nieustannie przykuwa uwagę, ma rzesze czytelniczek, dla których jest nauczycielką życia, a nie tylko kucharką, choćby i najlepszą. Popularności, a zwłaszcza nakładów, pozazdrości jej nawet Bolesław Prus.

Oto lata osiemdziesiąte XIX wieku. Znany felietonista i pisarz siedzi u Lourse'a, gdzie zbierają się dziennikarze i literaci, a riposty bywają szybsze od jaskółek, pije z Lucyną kawę i jak na dociekliwego dziennikarza przystało pyta o jej dochody z poradników i 365 obiadów... Zaciekawiony, przysuwa się bliżej, jeszcze bliżej, bo wokół szum panuje wielki, a kiedy pada odpowiedź, gwałtownie cofa swoje krzesło, omal się wraz z nim nie wywracając.

Książka Marty Sztokfisz 'Pani od obiadów. Historia życia Lucyny Ćwierczakiewiczowej'
Książka Marty Sztokfisz 'Pani od obiadów. Historia życia Lucyny Ćwierczakiewiczowej' materiały Wydawnictwa Literackiego

Na swoich książkach Ćwierczakiewiczowa zarobiła 84 tysiące rubli. To równowartość czterech niezłych majątków ziemskich; hrabia Łęcki z "Lalki" wystawi na sprzedaż kamienicę w prestiżowym miejscu Warszawy za 60 tysięcy rubli. Prus, człowiek niezawistny, w 1886 roku zamieszcza w "Kurierze Warszawskim" znamienny dwuwiersz:

O czym u nas nie marzył Mickiewicz, to zdobyła pani Ćwierczakiewicz,

co jeszcze bardziej umacnia pozycję mistrzyni. Nie pochlebia jej – przecież wiadomo, że książki pani Lucyny dotarły pod strzechy. Dzięki niej kobiety "miejskie i wiejskie" mogą się dowiedzieć, co jest praktyczne, zdrowe, nowoczesne i przydatne w zwykłym życiu.

(1) List Elizy Orzeszkowej do Juliana Łukaszewskiego z 27 I 1881 r., w: E. Orzeszkowa, Listy zebrane, oprac. E. Jankowski, t. 9, Warszawa 1981, s. 38.

(2) L. Ćwierczakiewiczowa, O drugich śniadaniach, zakąskach przedobiednich i delikatesach zagranicznych, w: Kalendarz na rok 1877…, s. 41–43.

Cytowany fragment pochodzi z książki Marty Sztokfisz "Pani od obiadów. Lucyna Ćwierczakiewiczowa. Historia życia", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.