Modne, popularne diety mają to do siebie, że zwykle, jeśli zastanawiamy się nad przejściem na nie, nie bazujemy na wiedzy eksperckiej. Odpowiedni sposób odżywiania najlepiej skonsultować i omówić z dietetykiem, który przy ustalaniu jadłospisu weźmie pod uwagę również indywidualne predyspozycje, o których wiele osób, decydując się na jakąś dietę, zapomina. To najlepsze rozwiązanie, ponieważ istnieje ryzyko, że gdy pójdziemy za określoną modą, po prostu sobie zaszkodzimy.
Michał Wrzosek, który jest doktorem dietetyki, wskazał, które diety z tych, o których słyszał, uważa za "najstraszniejsze". Wybrał trzy. Pierwsza z nich to dieta czy też post Dąbrowskiej. "W pierwszej fazie opiera się wyłącznie o warzywa i owoce. Nie możesz jeść więcej niż 800 kcal dziennie, a to ekstremalnie mało" - zaznacza. Tłumaczy, że przez to nie ma możliwości, by organizm pozyskał wystarczającą ilość mikro- i makroelementów, które potrzebne są do jego prawidłowego funkcjonowania.
Żadne z dotychczas przeprowadzonych badań nie potwierdziło, żeby stosowanie głodówek leczniczych oczyszczało organizm z toksyn.
Swego czasu o diecie Dąbrowskiej rozmawiała ze specjalistą nasza redaktorka Aleksandra Michalska. Dietetyczka kliniczna, dr Hanna Stolińska, powiedziała nam wówczas, że "ta dieta rujnuje zdrowie". Zauważyła, że być może osoba zdrowa przez jakiś czas da radę żyć na samych warzywach, jednak zwykle na ten rodzaj diety decydują się osoby z różnymi schorzeniami.
Nie ma tłuszczów, nie ma dobrych węglowodanów, nie ma białka, więc organizm "zjada" własne mięśnie. Dodatkowo się odwadnia. Zazwyczaj u nie jest to utrata tkanki tłuszczowej, tylko masy mięśniowej
- powiedziała dr Stolińska.
Na drugim miejscu wylądowała dieta Dukana. Niegdyś bardzo popularna, bo dawała szybkie efekty w postaci utraty wagi, ale potem również szybki efekt jojo. "Polega na zwiększeniu ilości białka w diecie i ograniczeniu węglowodanów i tłuszczów" - mówi dietetyk. W pierwszej fazie (tzw. uderzeniowej) zakazane są więc nawet warzywa. Dalej wyjaśnia, dlaczego nie powinno się jej stosować.
Mimo że u zdrowych osób wysokie spożycie białka nie prowadzi do uszkodzenia nerek czy wątroby, to taka dieta nie uczy zdrowych nawyków i prawie na pewno skończy się efektem jojo
- przestrzega ekspert.
Przy czym warto podkreślić, że ważny jest też czas stosowania diety. Jak czytamy na stronie Narodowego Centrum Edukacji Żywieniowej, "gdy stosujemy dietę wysokobiałkową przez długi czas, powoduje to uszkodzenie kłębuszka nerkowego. Nasila się wówczas białkomocz, dochodzi do uszkodzenia cewki nerkowej, co automatycznie prowadzi do stanu zapalnego nerki". Autorka publikacji NCEŻ, dr n. med. Lucyna Pachocka, podkreśla, że "w skrajnych przypadkach oraz przy indywidualnych skłonnościach może dojść nawet do ich [nerek - przyp. red.] uszkodzenia". Wśród negatywnych konsekwencji stosowania takiej diety wymieniane są też m.in.: przewlekłe zaparcia i stany jelita grubego (z powodu niedoboru błonnika), hiperkalcynuria (nadmierne wydalanie wapnia z moczem), która sprzyja osteoporozie, oraz choroby stawów i bóle mięśni (przez zaburzenia równowagi kwasowo-zasadowej).
Michała Wrzoska najbardziej jednak przestraszyła tzw. dieta tasiemcowa. Tak, dobrze czytacie, chodzi o pasożyty. "To dieta, która dosłownie mnie przeraża" - przyznaje dietetyk. Polega na świadomym wprowadzeniu do jelita cienkiego pasożyta - tasiemca nieuzbrojonego. Ten, podczas pobierania substancji odżywczych z treści jelitowej, ogranicza ich dostępność, a to skutkuje szybką utratą wagi.
Najgorsze jest to, że w internecie naprawdę są informacje, że ludzie ją stosują.
Stosowanie tego typu "diety" może doprowadzić do groźnych szkód w naszym organizmie. Pojawiają się bóle nadbrzusza, biegunki i wymioty. Czasem dochodzi jednak do znacznie poważniejszych powikłań, np. niedrożności jelit, zapalenia trzustki i zapalenia pęcherzyka żółciowego. Dlatego dr Wrzosek na koniec apeluje, aby "nigdy tego nie robić".