Więcej ciekawostek znajdziesz na naszej stronie głównej Gazeta.pl
Korzystając z pięknej, śnieżnej pogody, postanowiłam wybrać się na warszawski jarmark świąteczny. Uwielbiam ten klimat i od wejścia na rynek starego miasta aż uderzył mnie zapach grillowanych serków i grzańca. Nie spodziewałam się, że będzie tanio, jednak za tyle, ile wydałam, najadłabym się przez tydzień. Jednak w myśl mojej hedonistycznej zasady " dlaczego mam sobie żałować, jak mi dobrze w życiu", ruszyłam na świąteczne smakołyki. Cóż, ktoś nie dostanie prezentu pod choinką.
Na pierwszy rzut poszedł oczywiście serek z grilla. Kolejka była dość długa, ale cena zachęcająca. Jeden niewielki serek bez żurawiny kosztował 4 złote, z żurawiną zaś 5 złotych. Wzięłam trzy serki - jeden dla mnie, dwa dla narzeczonego. Były smaczne, bardzo gorące i fajnie przypieczone. Ta cena zachęciła mnie do dalszego gastronomicznego spaceru.
Jako naczelna wielbicielka "dżemu ze świni", nie mogłam odmówić sobie pajdy ze smalcem. Stoisko, do którego przyszliśmy, oferowało "pajdę na bogato". Skoro na bogato, to biorę dwie! Wzięłam jedną ze smalcem, cebulką i ogórkiem kiszonym, drugą zaś ze smalcem i smażoną kiełbasą z cebulką. Obie były smaczne, na grubej kromce pszennego chleba, jednak smalec mógł mieć więcej dodatków - były same skwarki i myślę, że mój domowy smalec jest lepszy. Z kolei pajda z kiełbasą i cebulką była wyśmienita. Zapłaciłam za obie 50 zł. Dużo. Ale trudno. Na pajdę z kiełbaską poszłabym jeszcze raz.
Spróbowaliśmy także grzańca bezalkoholowego. Zdziwił nas fakt, że grzaniec z alkoholem nie różnił się ceną od grzańca bez alkoholu. Za dwa kubeczki o pojemności 200 ml zapłaciliśmy po 25 zł. Ja uważam, że to już lekka przesada, ale dalej kierowałam się moją myślą, że raz się żyje. Rozgrzaliśmy się trochę i poszliśmy w kierunku lodowiska na rynku.
Przeszliśmy dosłownie kilka kroków i naszym najedzonym, ale chętnym oczom ukazał się stragan z serkami z grilla. Tym razem jednak nie były to "nagie" serki, ale owinięte w pierzynkę z boczku. "Bierzemy"!. No i wzięliśmy. I podczas płacenia była lekka konsternacja, ponieważ jeden malutki serek kosztował aż 15 zł, a nie było cennika. Nasz błąd. Ten za 4 zł był dużo lepszy.
Ponieważ miałam na bigos ochotę już od kilku dni, i co zrobisz, jak nic nie zrobisz? Trafiliśmy do stoiska restauracji Magdy Gessler "U Fukiera" i zamówiliśmy bigos. No i będę szczera - cena nie tylko nie boli, ale uważam, że względem smaku jest jak najbardziej adekwatna. Fakt, 25 zł za w sumie średnią porcję bigosu to dość dużo, ale była naprawdę pyszny. Miał lekko słodki smak, kapusta była jednak nie była zbyt kwaśna, były za to pyszne śliwki i mięso. Najadłam się do syta i cóż mogę rzec - cytując Edytę Geppert - "nie żałuję".