Od kilku tygodni internet rozgrzewa dyskusja o wojnie cenowej pomiędzy Lidlem a Biedronką. Oba dyskonty postanowiły gwałtownie obniżyć ceny i skusić tym klientów. Niektóre produkty są tak tanie, że ludzie nie dowierzają i żartują w mediach społecznościowych, że niedługo sklepy zaczną nam do tych zakupów dopłacać.
Postanowiłyśmy więc w redakcji same przekonać się, czy rzeczywiście jest tak tanio, jak wszyscy o tym trąbią. Najpierw jedna z naszych redaktorek, Agnieszka, wybrała się do Lidla. Za swoje zakupy zapłaciła 42,46 zł. Bardzo tanie okazały się między innymi masło, które kosztowało 3,69 zł (normą są raczej ceny oscylujące wokół 6 zł), mąka za 0,79 zł, herbata za 0,99 zł, czekolada za 1,49 zł i parówki za 2,13 zł. Więcej o jej zakupach i wrażeniach przeczytacie w poniższym tekście:
Żeby jednak nie skupiać się tylko na jednym sklepie, ja wybrałam się sprawdzić ceny w Biedronce. Ustaliłyśmy, że kupię dokładnie te same produkty, co Agnieszka. Jeśli dostępna była ta sama marka, którą wybrała wcześniej Aga, brałam ją, by porównać ceny 1:1. Jeśli nie, sięgałam po najtańszy produkt z danej kategorii. W kilku przypadkach okazało się, że konkretna marka = najniższa cena. Tak było chociażby w przypadku musztardy, co zauważyłam już w sklepie oraz czekolady, ale o tym przekonałam się dopiero po dokładnym przestudiowaniu paragonu i spojrzeniu na zdjęcie, które zrobiłam w Biedronce.
Na swojej liście zakupów miałam więc: płatki miodowe, olej rzepakowy, serek wiejski, jogurt naturalny, czekoladę, musztardę, herbatę, kaszę pęczak, kaszę jęczmienną, kaszę mannę, makaron, banany, sok jabłkowy, mąkę pszenną, jajka, masło, cukier i parówki. Za wszystko zapłaciłam 66,13 zł, a więc 24 zł więcej niż Agnieszka w Lidlu. Czy to mało czy dużo? Każdy powinien ocenić sam. Ceny poszczególnych produktów zobaczycie na poniższym wideo.
Gwoli ścisłości muszę jednak dodać, że nie korzystałam ani z karty Moja Biedronka, ani z aplikacji. Wiele produktów jest bowiem objętych rabatem tylko dla ich posiadaczy. Często trzeba też spełnić dodatkowe warunki, żeby za sztukę produktu zapłacić mniej, np. kupić więcej niż jeden produkt lub zrobić zakupy na określoną kwotę albo i jedno, i drugie. Wszystko jest wypisane na intensywnie pomarańczowych kartkach, ale jest ich tak dużo, że czasem trudno było mi się połapać w tym, co ile kosztuje, i czy na pewno wybieram najtańszy produkt, ponieważ niektóre towary objęte były promocją bez żadnych dodatkowych warunków, a kartki miały taki sam kolor. Byłam świadkiem, jak dwie panie zatrzymały się przy bananach, które objęte były promocją, ale przy ściśle określonych założeniach. Gdy jedna wzięła kartkę do ręki i zaczęła czytać, druga skomentowała:
Odłóż to. Nie daj się na to złapać
Jeżeli mamy nadzieję skorzystać ze zniżki, warto dokładnie przeczytać, co jest napisane. Ja w ten sposób dopiero po dokładnym przestudiowaniu paragonu w domu zorientowałam się, że za czekoladę zapłaciłam mniej, niż myślałam. Byłam przekonana, że promocyjna cena obowiązuje tylko przy spełnieniu dodatkowych warunków, a że mnie to nie dotyczyło, uznałam, że zapłacę pełną kwotę widoczną na półce. Dopiero po powrocie ze sklepu zobaczyłam, że sklep naliczył mi rabat i jedna tabliczka nie kosztowała 4,49 zł, a 2,99 zł. Spojrzałam na zdjęcie, które zrobiłam w sklepie i okazało się, że faktycznie - obowiązuje cena promocyjna, nawet jeśli nie mam karty i nie zrobię zakupów na określoną kwotę. Była to cena niższa od regularnej, ale wyższa od tej, która obowiązuje, gdy spełni się wszystkie warunki.
Zupełnie inaczej było w przypadku parówek. Byłam pewna, że zapłacę 2,35 zł (cena oznaczona na pomarańczowo z VAT 0 proc., bez dodatkowych warunków), ale zapłaciłam 2,99 zł. To również cena promocyjna z wiszącej obok innej, pomarańczowej kartki (dla osób, które nie spełniają innych warunków promocji opisanych na kartce). Jakim cudem obowiązują więc dwie różne ceny promocyjne i dlaczego nabija się ta wyższa?
Dokładne przyglądanie się cenom i wczytywanie w informacje o promocjach sprawiło, że spędziłam w Biedronce ponad godzinę, choć wcale nie robiłam dużych zakupów. Co o tym myślę? Uważam, że sieć powinna trochę uporządkować kwestie cen i promocji, bo ja czułam, że ogarnia mnie lekki chaos i niepewność, czy faktycznie wszystko dobrze przeanalizowałam i zapłacę tyle, ile mi się wydaje.