Majówka, długie weekendy, wakacje, imieniny, urodziny, przyjęcia rodzinne, poprawiny weselne. Wszystko to mocno kojarzy się ze wspólnym grillowaniem i Polacy wręcz uwielbiają tę formę spędzania czasu. Bo przecież w grillowaniu nie chodzi tylko o jedzenie, lecz przede wszystkim o to, by spotkać się wokół dymiącego rusztu, wspólnie porozmawiać, zagrać coś na gitarze i odwiedzić bliskich. Kiedyś podobna forma spotkań byłą bardzo popularna, jednak wyglądała nieco inaczej. Jak zatem grillowanie wpisało się w kulturę polskich spotkań?
Przygotowywanie potraw na ruszcie znali już nasi pradziadowie kilkaset lat wcześniej. Jednak było to raczej z konieczności i braku innych możliwości, niż z ochoty. Dania z rusztu (zwłaszcza mięsne) gościły w letnich rezydencjach królewskich i szlacheckich, najczęściej po polowaniach. Później podczas wypraw wojennych - też nie dla wszystkich, raczej dla wyżej postawionych wojskowych. Ludzie z innych sfer spędzali czas przy ognisku, piekąc ziemniaki i skrawki mięs - kiełbasa była wówczas zbyt "szlachetnym" wyrobem, by narażać ją na dym i ogień. Wszystko to zmieniło się po zmianach ustrojowych - moda na grillowanie szturmem podbiła serca Polaków i na stałe wypełniła ich czas wolny.
W kuchni śródziemnomorskiej, grillowanie jest bez wątpienia jedną z najpopularniejszych metod przygotowywania żywności, na Zachodzi także grillowanie pojawiło się dużo wcześniej niż w Polsce. W latach dziewięćdziesiątych nie każdy dysponował blaszanym grillem na trzech prętach zwanych nóżkami - jak któryś z sąsiadów postawił sobie coś takiego koło płotu, starsi ludzie łapali się za głowę.
Co on tam pali?! Śmierdzi, pościel trzeba ściągać! Na straż trzeba dzwonić, na milicję!
- wspomina pan Janek, którego starsza ciocia żywo zaniepokoiła się obecnością blaszanego grilla rozstawionego u sąsiadów. Inni z kolei dziwili się, skąd on bierze węgiel, bo zima już dawno się skończyła - pokłosie czasów PRL-u. Jednak często było dużo weselej. Przynajmniej po latach tak się wspomina:
Sąsiadka pobiegła na skargę do proboszcza, bo spotkaliśmy się przy grillu, mięsku, śpiewaliśmy piosenki i było wesoło. A w Boże Ciało to przecież niepodobne!
- wspomina pan Marek, który do dziś uwielbia spędzać czas z dziećmi i wnukami przy ruszcie i nie zwraca uwagi na to, czy coś według niektórych wypada, czy nie wypada i kiedy.
Jeszcze nie tak dawno temu, zamiast grilla, rozpalało się ogniska i piekło się kiełbaski. Kiedy moda na grillowanie zaczęła w Polsce raczkować, mnóstwo osób nie wiedziało, co można przyrządzić z rusztu, a "zachodnie" smaki nie każdego przekonywały. Swoje wspomnienia przytacza pani Jola, której brat w latach 80. wyjechał do USA. W 1998 roku przyjechał w odwiedziny i chciał spędzić cza z rodziną. Zapewnił, że zorganizuje spotkanie przy grillu.
Postarał się. Były i kiełbaski, inne, niż nasze, ale smaczne. Jakieś skrzydełka, ale za ostre i jak on to mówił - szaszłyk. Takie wiesz, kawałki mięsa na patyku. Babci to wcisnęli, a ona myślała, że to rozpałka. "Jak ja mam to zjeść?!" - wyrzuciła to za siebie i szybko trzeba było to znaleźć, żeby pies nie porwał.
Jednak co rodzina, to zwyczaje. Już w latach 90. na grillu oprócz kiełbasek i kaszanki, lądowały warzywa i grzyby. Oczywiście zwykle w sezonie były to cukinie i pieczarki. Jednak nie takie pieczarki, jakie znamy teraz. Pani Jola wspomina, że jak na łące urosły jej dzikie pieczarki to od razu rozpalali grilla i mieli najlepszą kolację. Wystarczyła tylko sól i masło. Teraz raczej nikt nie ma odwagi zbierać polnych pieczarek, a szkoda.
Dawniej nie przywiązywano aż takiej uwagi do tego, jaka kiełbasa lądowała na ruszcie. Czy miała więcej tłuszczu, czy mniej. Czy była parzona, wędzona, grubo czy drobno rozdrobniona. Obok kiełbasek musiała znaleźć się oczywiście kaszanka, nierzadko swojska oraz - co ciekawe, pasztetowa. Szaszłyki zaczęły pojawiać się masowo w latach 2000., podobnie jak karkówka i skrzydełka