Reportaż o trudnej sytuacji młodych przedsiębiorców z Ustki został wyemitowany w programie "Uwaga!" TVN. Dowiadujemy się z niego, że pan Kamil i pan Dawid prowadzą w mieście bistro i od samego początku jego istnienia, czyli od trzech lat, ktoś próbuje zniszczyć im biznes.
Zanim pan Dawid z panem Kamilem otworzyli własny lokal, pierwszy z nich przez kilka lat pracował w innej restauracji w Ustce. Odszedł jednak i postanowił otworzyć własny biznes. Mężczyzna w rozmowie z reporterką "Uwagi" przekonuje, że rozstał się z byłymi pracodawcami w przyjaznej atmosferze.
Opowiada, że podejrzanie zaczęło się robić, gdy do jego nowego lokalu przyszło małżeństwo i wypytywało o najmniejsze szczegóły. Co jest w restauracji, skąd, jak są przyrządzane potrawy itp. Wkrótce okazało się, że był to detektyw. "Jak sam powiedział, działał na zlecenie osób, z którymi wcześniej współpracowałem, a jego zadaniem było badanie "plagiatu" - wspomina pan Dawid w rozmowie z "Uwagą".
Mężczyzna postanowił wyjaśnić sprawę z byłymi pracodawcami. Chciał skontaktować się przez SMS, ale jeden z nich przyszedł wówczas do jego restauracji. Popchnął go i, jak słyszymy w reportażu, "miał zagrozić, że go zniszczy". Całe zdarzenie zarejestrowały kamery.
Od tamtej pory pan Dawid i pan Kamil nie przestają chodzić do sądu. Popchnięcie wszystko zapoczątkowało, zaś druga strona zaczęła oskarżać właścicieli bistro w Ustce między innymi o plagiat. Miała nim być m.in. zwyczajna chochla, której używa się w kuchni, rzekomo skopiowana od poprzednich pracodawców pana Dawida.
Niepokojących i groźnych sytuacji było jednak więcej. Młodzi przedsiębiorcy zwrócili uwagę, że zbiegały się w czasie z terminami rozpraw. Najpierw pomazane zostały drzwi do mieszkania matki jednego z nich, a jej samochód oblany żrącą substancją. Później zobaczyli, że ich lokal został obrzucony jajkami. W listopadzie zeszłego roku spłonął samochód jednego z nich.
Od tamtej pory minęło kilka miesięcy, ale ataki nie ustały. W maju tego roku spłonął kolejny samochód. "Obudziliśmy się około 3, ponieważ usłyszeliśmy wiele głośnych huków. (...) Okazało się, że płonie nasze auto dostawcze" - opowiadają. Kilka dni później ktoś podpalił również pensjonat, który budują właściciele bistro. Spaliła się konstrukcja dachu.
Byli pracodawcy pana Dawida nie chcieli rozmawiać z mediami. Pełnomocniczka jednego z nich nie zamierzała komentować sprawy, drugi odesłał reporterkę TVN do kancelarii.
Pan Dawid i pan Kamil mają żal, że większość spraw umorzono. Toczą się tylko te związane z podpaleniami w maju 2024. "Większość postępowań zostało umorzonych z uwagi na niewykrycie sprawcy" - tłumaczył w "Uwadze" prokurator Lech Budnik z Prokuratury Rejonowej w Słupsku. Odpowiedział też na pytanie reporterki, dlaczego to pokrzywdzeni prężniej działają w zbieraniu dowodów niż prokuratura. "Strony postępowania mają inicjatywę dowodową. Zachęcam strony postępowania do aktywnego uczestnictwa w dochodzeniu" - powiedział.
Zarówno właściciele bistro, jak i ich rodziny obawiają się, co będzie dalej. "Boję się, że coś im się stanie" - nie kryje strachu matka pana Dawida.