Czasy PRL-u odcisnęły swoje piętno na Polsce i jej mieszkańcach. Chodzi nie tylko o kwestie polityczne i kulturowe, lecz także... kulinarne. Jako że jeszcze kilkadziesiąt lat temu półki sklepowe świeciły pustkami, a żeby coś kupić, trzeba było godzinami stać w kolejkach, nasze mamy, ciocie i babcie robiły, co w ich mocy, by nakarmić rodzinę. Czasem jednak eksperymenty w kuchni kończyły się... niezbyt smacznie.
W czasach, kiedy prawdziwa czekolada (nie mylić z wyrobem czekoladopodobnym) była traktowana jak dobro luksusowe, a mandarynki w Boże Narodzenie stanowiły istny cud świąteczny, nie można było za bardzo "wybrzydzać". Trzeba było jeść to, co było tanie i dostępne. Kwestia smaku była tu drugorzędna.
W PRL-owskiej kuchni prym wiodły takie dania, jak: flaki, kaszanka (z krwi i podrobów), ozorki w sosie chrzanowym, galat (galareta drobiowa) oraz zupa mleczna z kożuchem. Niektórym do dziś w najgorszych koszmarach śnią się kotlety z mało apetycznej mortadeli poprzedzone zupą owocową. Trzeba przyznać, że potrawy te wciąż mają swoich zwolenników, jednak wielu Polaków raczej wolałaby o nich zapomnieć.
Nie wszystkie charakterystyczne dla komuny dania źle zapisały się w pamięci narodu. Wiele osób z nostalgią i rozrzewnieniem wspomina imieniny u cioci i posiadówki ze znajomymi, podczas których zajadano się blokiem czekoladowym, rurkami z bitą śmietaną, domowymi krówkami i waflami, a także szyszkami z ryżu preparowanego. Swego czasu furorę robił deser o nazwie kogel-mogel, czyli żółtko ucierane z cukrem i kakao.
Choć dania główne minionych lat cieszą się skrajnymi opiniami, to niemal wszyscy mogą zgodnie przyznać, że ówczesne desery nie należały do najgorszych. Nawet tak proste przekąski jak chleb z cukrem mają do dziś swoich zapalonych fanów. Prawdą jest bowiem, że było wtedy o wiele mniej produktów spożywczych, a mimo to ludzie potrafili wyczarować z nich prawdziwe smakołyki. Jeśli masz ochotę, to zagłosuj w naszej sondzie, która znajduje się poniżej.