Stołówka sejmowa to miejsce, które budzi ciekawość głównie ze względu na niskie ceny. W centrum Warszawy trudno o zestaw obiadowy za 20 zł, a w restauracji na Wiejskiej za tę kwotę można zjeść zupę, danie główne i napić się kompotu. Brzmi jak marzenie? W praktyce nie jest tak różowo. Katarzyna Bosacka, dziennikarka i ekspertka ds. zdrowego żywienia, znana m.in. z programów "Wiem, co jem" i "Wiem, co kupuję", wraz z dziennikarką "Faktu" postanowiła sprawdzić, czy sejmowe menu rzeczywiście zasługuje na legendarną opinię. Jesteście ciekawi werdyktu? Koniecznie czytajcie dalej.
Katarzyna Bosacka, próbując sprawdzić smaki stołówki sejmowej, musiała zmierzyć się z pierwszym wyzwaniem - zakazem nagrywania i fotografowania wewnątrz restauracji. W efekcie ekspertka musiała zamówić jedzenie na wynos i ocenić je tuż przed budynkiem Sejmu. Jak się okazało, początkowe wrażenia już zapowiadały gorzką recenzję.
Zupa grochowa, polędwiczki wieprzowe z grzybami, marchewka zasmażana i kompot - zestaw dnia z sejmowej stołówki na pierwszy rzut oka brzmi zachęcająco. Ciepłe, swojskie dania, które powinny kojarzyć się z domową kuchnią. Jednak Bosacka szybko przekonała się, że to, co ładnie wygląda na papierze, nie zawsze broni się na talerzu. Grochówka, która powinna być esencją smaku, wypadła bledziutko. Brak przypraw, charakteru i wyrazistości sprawił, że zupa przypominała raczej rozwodnioną wersję klasyki niż solidną propozycję na obiad. - W sumie wyglądało to trochę tak, jakby ktoś gotował w sanatorium dla chorych, a nie dla posłów, senatorów oraz gości - skwitowała dziennikarka.
Danie główne również nie powaliło Katarzyny Bosackiej na kolana. Chociaż w karcie oznaczono je jako "lekkostrawne", sos grzybowy okazał się ciężki, a mięso przeciągnięte i mało soczyste. Dodatki niestety nie poprawiły wrażenia: ziemniaki były nijakie, a buraczki, choć poprawne, były jedynie zjadliwe. Jedynym jasnym punktem w całym zestawie była surówka z marchewki, którą ekspertka zjadła z przyjemnością. A co z deserem? Ciasta również nie zachwyciły dziennikarki. Choć kosztowały 5,5 zł za porcję, okazały się przesłodzone i pozbawione finezji. Za to kompot nie był za słodki, jednak smakował jak "owocowe popłuczyny".
W całej kulinarnej przeciętności sejmowej stołówki jedną z niewielu pozycji, które nieco obroniły się w oczach Katarzyny Bosackiej, był łosoś z kaszą pęczak za 24 zł. Ryba okazała się delikatna, soczysta i poprawnie przygotowana, co w tym miejscu już samo w sobie można uznać za sukces. Niestety, jak na kuchnię w parlamencie przystało, zabrakło soli, co zdaniem dziennikarki odbierało potrawie wyrazistość. Kasza pęczak, choć solidna i odpowiednio ugotowana, sprawiała wrażenie niepełnej. Jakby gdzieś po drodze zabrakło pomysłu na dodatek, który nadałby jej charakteru.
Na przeciwnym biegunie znalazły się pulpety jaglane (9zł) - kulinarny koszmar, który Katarzyna Bosacka opisała bez litości. Jedyna wegetariańska opcja, którą można znaleźć w sejmowym menu. Danie było mdłe, niedoprawione, a sos, który miał je uzupełniać, pachniał chemicznym proszkiem i smakował jak tanie gotowce z torebki. Konsystencja pulpetów także pozostawiała wiele do życzenia. - Wielkiej przyjemności z tego jedzenia nie było - skwitowała ekspertka, dając tym samym jasno do zrozumienia, że wegetarianie mogą sobie stołówkę na Wiejskiej odpuścić. - Na pewno kucharz niespecjalnie kocha gotowanie, bo wszystko było niedosolone, niedopieprzone i niedoprawione tak jak trzeba - oceniła ekspertka. Na koniec dodała, że do sejmowej stołówki już więcej nie wróci. Jeśli masz ochotę, to zagłosuj w naszej sondzie, która znajduje się poniżej.