Podczas świąt większość z nas odpuszcza codzienne zasady zdrowego żywienia. Na stole królują tłuste potrawy, kremowe ciasta i desery, którym trudno się oprzeć. Świeże, domowe, pachnące, nic dziwnego, że niejednokrotnie kończy się na dokładce. Trudno wtedy myśleć o kaloriach, a już tym bardziej o umiarze. Ale czy naprawdę kilka kawałków mazurka wystarczy, by we wtorek obudzić się z dodatkowym kilogramem?
Jak podała dietetyczka Klaudia Szulc na portalu biegajacydietetyk.pl, aby zyskać 1 kg tkanki tłuszczowej, trzeba dostarczyć organizmowi około 7700 kcal ponad codzienny bilans energetyczny. W przypadku kobiet, których średnie dzienne zapotrzebowanie wynosi około 1800-2000 kcal, oznacza to spożycie nawet 9500-9700 kcal na dobę... i to przez dwa dni z rzędu. Dla mężczyzn, przy zapotrzebowaniu rzędu 2400-2600 kcal, to również imponujące 8500 kcal każdego dnia. Czy to wykonalne? Teoretycznie tak, jednak w praktyce to już prawdziwy kulinarny ultramaraton. I choć świąteczny stół potrafi kusić, taka "dieta" wymaga naprawdę mistrzowskiego apetytu. A jak to wygląda w praktyce, gdyby przeliczyć te liczby na słodkości z domowej patery?
Oczywiście to wszystko ponad regularne posiłki, czyli śniadanie, obiad, kolację. Trzeba naprawdę się postarać, żeby w dwa dni wyhodować dodatkowy kilogram. Jak widać, kawałek ciasta i trzy łyżki sałatki raczej nie zrobią różnicy.
Jeśli we wtorek po świętach waga pokazuje więcej niż zwykle, nie oznacza to od razu, że organizm zdążył zbudować nową warstwę tłuszczu. W zdecydowanej większości przypadków to tylko chwilowy wzrost masy ciała, który ma więcej wspólnego z zatrzymaną wodą, objętością jedzenia i zapasami energii niż z realnym przytyciem. Świąteczne dania często są bogate w sól - wystarczy kilka porcji sałatki jarzynowej albo talerz dobrze doprawionego żuru, by organizm zaczął zatrzymywać płyny. Sód działa jak gąbka i wciąga wodę, co automatycznie przekłada się na wyższy wynik na wadze.
Do tego dochodzi nadmiar węglowodanów z ciast czy pieczywa, które w ciele przekształcają się w glikogen magazynowany wraz z wodą. Efekt? Więcej energii w zapasie i większy wynik na liczniku wagi, ale to wciąż nie tłuszcz. Nie zapominajmy też o objętości. To, co zjemy, nie znika natychmiast z naszego brzucha. Układ trawienny potrzebuje czasu, by wszystko przetworzyć. Niekiedy ten dodatkowy kilogram to po prostu zaległe śniadanie z kolacją w pakiecie.
Dobra wiadomość? Wystarczy kilka dni zwykłego jedzenia, więcej wody, mniej soli, odrobina ruchu i parę wizyt w toalecie, by ciało odzyskało równowagę, a waga wróciła na swoje miejsce. Dlatego bez przeszkód cieszmy się świętami i rodzinnym czasem bez troski o to, jakie cyferki pojawią się na urządzeniu.
Czy w święta zwracasz uwagę na to, co ląduje na Twoim talerzu? Zapraszamy do udziału w sondzie oraz do komentowania.