O to, co i kiedy stanie na stole Amerykanina, pytam moje dwie dyżurne specjalistki: Anna Syta to współwłaścicielka Koko i Roy - wspaniałej knajpki, którą pożegnaliśmy w pandemii (ale podobno niedługo się wskrzesi!) - żona Amerykanina, która dużo czasu spędziła w USA. Maryann Chodkowski to z kolei moja serdeczna przyjaciółka, Amerykanka o polskich korzeniach. Miała być w Polsce rok, tymczasem minęło już ponad 20 lat i nadal tu jest. Była nauczycielką angielskiego, potem przez 10 lat pracowała w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Aktualnie jest dyrektorką Bednarskiej Szkoły Podstawowej.
Po pierwsze w Stanach Christmas to 25 grudnia. Christmas Eve, który go poprzedza, niekoniecznie spędza się w rodzinnym gronie, choć jest to często okazja do szalonego Christmas Party z przyjaciółmi
- śmieje się Maryann.
- Co się je na święta w USA? - zastanawia się Anna. - Naprawdę różne rzeczy, ale przede wszystkim jest to indyk pieczony lub szynka. Taka duża z ziemniakami, gravy [bogatym sosem własnym - przyp red.] i innymi dodatkami. My w domu raczej robimy prime rib, czyli antrykot z kilkoma kośćmi pieczony z puree ziemniaczanym i fasolką szparagową - objaśnia tradycję swojego domu. A słodycze? - Pije się eggnog lub kakao z syropem miętowym i zjada dużo ciastek, tak zwanych snowballs - mówi Anna. Googluję. Snowballs zawierają mielone orzechy pekan, dużo masła, mąki i trochę cukru (głównie jako szczodrej posypki). I faktycznie wyglądają jak kulki śniegu!
Eggnog to odpowiednik naszego ajerkoniaku, choć to nie do końca to samo. Więcej o tym:
Jeśli zaintrygowały was ciastka snowballs - też coś dla was mamy. Oto przepis:
Przepytuję jeszcze Maryann. - Kulinarna tradycja świąteczna często zależy od pochodzenia rodziny. Włoskie inaczej gotują niż te pochodzenia irlandzkiego czy z południowej Ameryki. Moja polsko-amerykańska rodzina jadła około czternastej szynkę (najlepiej z kością!) pieczoną w stylu Południowej Wirginii, na słodko z ananasami. Jeśli była zbyt słona, mama dolewała do niej... 7up - zdradza pani dyrektorka. - Koniecznie z puree ziemniaczanym, a do tego dużo masła i śmietany, no i jakieś warzywa - dodaje. Dopytuję o deser. - Klasyczny apple pie, na zimno lub na ciepło z lodami waniliowymi - rozmarza się Maryann.
W mojej rodzinie obchodziliśmy Wigilię na luzie, siedząc na poduszkach, w dużym gronie, jedząc różne dania buffet style, czyli podane na zasadzie szwedzkiego stołu. Zawsze były pierogi babci z samym białym serem, ale bez cukru
- opowiada.
Właśnie wczoraj mieliśmy Pierogi Party na Zoomie, prowadzone przez moją siostrę cioteczną z Connecticut. Uczyła nas robić pierogi według przepisu babci. Fantastyczna zabawa!
To wszystko oczywiście wtedy, kiedy obchodzisz Christmas, a nie - odbywające się często równolegle - Hannukkah.
Naprawdę nie trzeba lecieć do Nowego Jorku, żeby załapać się na Chanukę. Czasami obchodzą ją sąsiedzi w tej samej klatce w Warszawie czy Krakowie. W tym roku przypadała na okres między 10 a 18 grudnia - bo Chanuka to święto ruchome. O tym, dlaczego, opowiada mi Maria Kos - dyrektorka programów dla dzieci i rodzin w Jewish Community Center Warszawa.
- Chanuka to święto żydowskie, które rozpoczyna się zawsze według kalendarza żydowskiego 25 dnia miesiąca Kislew. W kalendarzu gregoriańskim to okres między listopadem a grudniem i trwa przez osiem dni. Upamiętnia odbicie Świątyni Jerozolimskiej spod władzy Antiocha IV, syryjskiego władcy, przez Judę Machabeusza i jego wojsko, które nazywamy Machabeuszami. Kiedy odbili świątynię, chcieli ją na nowo uświęcić. Jednym z elementów tego uświęcenia miało być zapalenie menory, która miała się palić non stop w Świątyni. - Menora była "zasilana" koszerną oliwą. Niestety Machabeusze znaleźli tam jej bardzo małą ilość, która wystarczyłaby tylko na jeden dzień. Z kolei wyprodukowanie nowej oliwy zajęłoby osiem dni. Wtedy wydarzył się cud, bo właśnie ta niewielka ilość oliwy wystarczyła na cały czas potrzebny do produkcji nowej - wyjaśnia Maria.
- Chanukę obchodzimy, zapalając codziennie świeczki na chanukiji, czyli dziewięcioramiennym świeczniku chanukowym. Pierwszego dnia zapalamy dwie świeczki - szamasza, czyli "pomocnika" i jedną świeczkę. Każdego kolejnego dnia Chanuki dokładamy kolejną świeczkę, więc ostatniego, ósmego dnia Chanuki zapalamy osiem świeczek plus szamasza.
Na Chanukę gra się też w drejdla, czyli bardzo prostą grę, która polega na kręceniu specjalnym bączkiem, czyli właśnie drejdlem. Na każdym jego boku jest inna litera hebrajska (nun, gimel, hej, szin). Litery te są akronimem do zdania "Nes gadol chaja szam" - "Wielki cud wydarzył się tam". W Izraelu drejdel ma litery nun, gimel, hej, pej, czyli "Nes gadol chaja po" - "Wielki cud wydarzył się tutaj". W zależności od tego, na jaką literę wypadnie drejdel, gimel - wygrywa się, nun - przegrywa, hej - bierze połowę stawki lub szin - dokłada do puli. Stawką są zazwyczaj czekoladowe monety nazywane chanuke gelt - tłumaczy. No przy tej czekoladzie nie mogę nie zapytać o jedzenie!
Jeśli chodzi o tradycje kulinarne, to jemy w tym czasie tłuste potrawy - bo oliwa jest ważnym symbolem. Głównie pączki (po hebrajsku sufganijot) i placki ziemniaczane (w jidysz latkes)
- opowiada Maria. A ja sprawdzam, że w czasie Chanuki w Izraelu zjada się rokrocznie ponad 25 milionów pączków.
Wielka Brytania i jej tradycje kulinarne to z kolei mój konik. Od kiedy przeczytałam "Tajemnicę gwiazdkowego puddingu" Agathy Christie, nie mogę przestać marzyć o takich świętach. Dokładam więc sobie do tego jeszcze Boże Narodzenia z genialnych kryminalnych opowieści Marthy Grimes, trochę Downtown Abbey i Gosford Park oraz rozliczne lektury książek kucharskich i mogę wam już opowiedzieć, jak zazwyczaj spędzała święta królowa i jej poddani.
Na wzór Brytyjczyków (i bohaterów powieści Agathy Christie!) w moim rodzinnym domu też robi się Christmas pudding - nie używamy tylko łoju, tradycyjnego dodatku do tego bogatego w suszone owoce, orzechy, zimowe przyprawy (cynamon, gałka muszkatołowa, goździki) i alkohol (brandy lub rum) ciasta, które robi się o wiele wcześniej, bo musi - uwaga! - dojrzeć. Deser powinno się wykonać co najmniej z 13 składników, które kojarzą się z Chrystusem i jego dwunastoma Apostołami.
Brytyjczycy, tak jak Amerykanie, nie obchodzą Wigilii. Tego wieczoru wywieszają tylko na gzymsie kominków skarpety czekające na prezenty. 25 grudnia za to je się Christmas dinner, czyli wspólny obiad, do którego zasiada się koło południa i którego na przykład przerwą lub zwieńczeniem może być słuchanie orędzia królowej (o 15.00!). Co na stole? Pieczony indyk z warzywami i ziemniakami oraz wspomniany już Christmas pudding. W wielu domach podawany kupny, w innych serwowany spektakularnie, bo polany kolejną porcją brandy i podpalony - wedle tradycji ogień odstraszał wszelkie nieszczęścia. Na stole znajdą się też mince pies - tradycyjne angielskie ciasteczka świąteczne wypełnione suszonymi owocami.
Kuchnie z Południa świetnie ogarnia Bartek Kieżun, czyli Krakowski Makaroniarz, autor takich książek, jak "Italia do zjedzenia", "Portugalia do zjedzenia" czy ostatniej "Stambuł do zjedzenia". O tej ostatniej przeczytacie tu:
Z wykształcenia antropolog kultury, z zamiłowania kucharz. Miłośnik książek, nie tylko kulinarnych, i wykręconej na wszelakie sposoby tradycji, który od razu mi mówi: - Bożonarodzeniowa? Najciekawsza ta w Prowansji. Tu wszystko ma swoje drugie, symboliczne dno. Uroczystą kolację rozpoczyna poświęcenie sporego polana winem i włożenie go do kominka. Ma zapewnić ciepło i bezpieczeństwo całej rodzinie. Mówi się, że powinno się palić przez trzy świąteczne dni. Stół nakryty jest trzema obrusami na znak Trójcy Świętej. Wigilia to siedem postnych dań z ryb i owoców morza - bezpośrednie nawiązanie do siedmiu boleści Matki Boskiej. Potem czas na pasterkę, a po niej można już połasuchować na całego, bo na stole pojawi się aż trzynaście deserów. Liczba znów jest nieprzypadkowa, bo upamiętnia liczbę uczestników ostatniej wieczerzy. I trzeba skosztować wszystkich, bo - tu jesteśmy zgodni z Prowansalczykami całkowicie - w ten sposób zapewniamy sobie powodzenie i szczęście w przyszłym roku - opowiada antropolog.
Nie mogę nie zapytać go o Włochy. Przecież to o nich napisał swój bestseller.
W Italii, jak w każdym katolickim kraju, Boże Narodzenie świętuje się z pompą i z rodziną.
- Wielkanoc już niekoniecznie, ale miałem mówić o tych pierwszych świętach, więc już wracam do właściwego wątku - śmieje się Kieżun. - Wszystko zaczyna się od kolacji wigilijnej, podobnej do tej polskiej, tyle że składającej się z 13 dań. Potem gry i zabawy, czasem również prezenty, choć bywa, że te można otworzyć razem z butelką musującego wina, dopiero po powrocie z pasterki. Wszystkich Włochów w Boże Narodzenie łączą jeszcze szopka bożonarodzeniowa, wyniesiona tu do rangi sztuki - zwłaszcza w Neapolu - panettone lub pandoro, czylli wielkie słodkie baby, wspaniałe zwłaszcza z kremem na bazie serka mascarpone i bulion z pierożkami, zwany tortellini in brodo - podsumowuje. Pytam go o różnice regionalne - Włochy to przecież wielki kraj.
Gdzieś w pierwszy dzień świąt podczas uroczystego obiadu pojawi się faszerowany indyk, gdzie indziej pieczona jagnięcina, nie obejdzie się również bez makaronów, ale, co najważniejsze, każdy region ma tu swoją własną tradycję i trzyma się jej mocno
- zgadza się Kieżun.
A w Portugalii, której poświęcił swoją drugą książkę? - Bardzo lubię dużo skromniejszą tradycję świąteczną w Portugalii. Tam świętuje się krócej i bez wielkiej fety, a główną rolę podczas Wigilii ogrywają dania postne. Królem jest bezsprzecznie bacalhau, czyli konserwowany na słono dorsz, tego dnia podawany z kapustą galicyjską, czosnkiem i ziemniakami. Zaraz potem na stole pojawiają się słodycze, na przykład pomarańczowe pączki albo słodki ryż, którego smak podbija skórka cytrynowa i cynamon. 25 grudnia Portugalczycy zajęci są trawieniem, a 26 wracają do pracy - kończy Kieżun.
Uff. My mamy jeszcze jeden dzień na biesiadowanie. Nic, tylko korzystać!