Obecnie przedświąteczny szał to między innymi szturm na sklepy. Kupujemy wszystko, co uważamy, że jest nam potrzebne i co nam się przyda. Jedzenie, dekoracje świąteczne, upominki dla najbliższych i przyjaciół. Na kilka dni, a nawet i wcześniej, supermarkety przepełnione są więc klientami, którzy w pocie czoła szukają najpotrzebniejszych produktów. Czy kiedyś było tak samo?
Przeglądając zdjęcia z Narodowego Archiwum Cyfrowego, można z przekonaniem stwierdzić, że jak najbardziej. Szczególnie w PRL-u, kiedy stanie w kolejkach było normą, niezależnie od okresu w roku. Ponadto nigdy nie było pewności, czy uda się kupić to, co się chce i co się planowało, ponieważ towaru szybko zaczynało brakować. Nie można również zapomnieć o kartkach, które obowiązywały na określone produkty.
Ludzie ustawiali się też oczywiście w kolejkach po karpia. Zarówno teraz, jak i w przeszłości święta nie mogły odbyć się bez tej ryby. Wówczas normą było kupowanie żywych karpi na targach. Jak czytamy na stronie witrynawiejska.org, tradycja sięga lat 50. XX wieku i jest związana z niedostatkiem tamtych czasów. "Była to jedyna świeża ryba sprzedawana wprost z aut, dowożona do fabryk, na kilkanaście dni przed Wigilią – trafiała do wanny, gdyż nie było wtedy lodówek" - dowiadujemy się.
Teraz powoli odchodzi się od tego procederu. Ludzie się coraz bardziej świadomi, coraz więcej wiemy na temat cierpienia ryb, które odczuwają ból i strach tak samo jak inne zwierzęta. W sieciach handlowych nie spotyka się już żywych karpi, wciąż zdarza się to jednak na targowiskach. Jednak coraz częściej mówi się o tym, by sprzedaży żywych karpi zakazać całkowicie, ustawowo. Mówiła o tym m.in. Katarzyna Piekarska z Koalicji Obywatelskiej, która jest członkinią Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt. Zapowiedziała, że chce razem z grupą posłów złożyć projekt, według którego sprzedaż żywych będzie możliwa tylko w przypadku narybku i egzemplarzy akwariowych - czytamy na stronie rp.pl.
Co, oprócz karpi, jeszcze pojawiało się na stołach? Towarem bardzo pożądanym były między innymi cytrusy, przede wszystkim pomarańcze, które każdy miał nadzieję kupić, choć oczywiście nie było to takie proste. Dziś widok mandarynek, pomarańczy czy cytryn w sklepach nie jest dla nas niczym niezwykłym, w PRL-u jednak były to produkty luksusowe, niedostępne na co dzień.
Wigilia nie mogła odbyć się również bez pierogów, barszczu robionego na domowym zakwasie i kompotu z suszu, który obecnie wzbudza sporo kontrowersji, bo nie każdy przepada nie tylko za jego smakiem, lecz także zapachem czy nawet widokiem. Choć możliwości były znacznie bardziej ograniczone niż teraz, gospodynie często starały się, by na stole znalazło się 12 tradycyjnych potraw. Dopełnieniem świątecznej atmosfery była oczywiście przyozdobiona choinka.
Narodowe Archiwum Cyfrowe pełne jest też zdjęć ze spotkań i wieczerzy wigilijnych z dwudziestolecia międzywojennego. Są to fotografie zarówno ze spotkań prywatnych, jak i z uroczystości organizowanych np. dla sierot po obrońcach Lwowa (Obrona Lwowa to wydarzenie z 1918 roku).
Spotkania wigilijne organizowano też między innymi w Sejmie i Senacie - dla dzieci pracowników - i w Banku Gospodarstwa Krajowego - również z myślą o najmłodszych. W zbiorach NAC sporo jest także zdjęć z wigilii dla bezrobotnych. Widać na nich między innymi rozdawanie chleba uczestnikom wieczerzy.
Swoje uroczystości miały też między innymi dzieci pracowników miejskich (organizował je Samorząd Miasta Stołecznego Warszawy w sali Rady Miejskiej), dzieci osób, które należały do Towarzystwa Przyjaciół Inwalidów, dzieci pułkowych (27 Pułku Ułanów w Nieświeżu) czy najbiedniejsze dzieci chore, dla których spotkanie organizowała Przychodnia Przeciwgruźlicza przy Ośrodku Zdrowia PCK w Świętochłowicach.