Pod koniec stycznia we Włoszech złagodzono obostrzenia, które obowiązywały od października. Większość regionów trafiła do strefy żółtej, co pozwoliło nieco rozmrozić gospodarkę - między innymi otworzyć restauracje przy zachowaniu pewnych zasad. Więcej o tym
W związku ze zwiększaniem lub zmniejszaniem liczby zachorowań rząd na bieżąco decyduje o przenoszeniu danych regionów do innych stref. Tak się stało między innymi z Toskanią, która na powrót ze strefy żółtej trafiła do pomarańczowej - o większym rygorze sanitarnym. W tej pierwszej dozwolone jest przyjmowanie gości w konkretnych godzinach, wieczorem możliwa jest jedynie sprzedaż dań na wynos. W przypadku drugiej restauracje muszą pozostawać zamknięte dla gości - pracownicy mogą jedynie oferować jedzenie na wynos (do godziny 22) lub z dostawą (bez ograniczeń czasowych).
Nagłe zmiany wpływają na codzienne funkcjonowanie lokali gastronomicznych i ich pracowników, powodując ogromne straty finansowe. Z tego typu sytuacją musieli zmierzyć się właściciele Trattoria da Burde. Bracia Andrea i Paolo Gori postanowili zaprotestować przeciwko niesprawiedliwemu w ich oczach traktowaniu branży gastronomicznej. Wykorzystali to, że ich restauracja jest popularna wśród polityków. Gdy było to możliwe jadali tam między innymi premierzy Matteo Renzi i Pier Luigi Bersani czy Eugenio Giani - gubernator Toskanii.
Politycy już tu nie zjedzą. Zostawili restauracje w potrzebie
- powiedzieli właściciele Trattoria da Burde, jak czytamy na portalu Corriere della Sera.
My, restauratorzy staliśmy się całkowicie bezużyteczni, czujemy się zapomniani. Nie można podejmować decyzji o zamykaniu restauracji z dnia na dzień. Przez ciągłe zamknięcia straciliśmy 80 proc. obrotów, a teraz tracimy wszystko. Dopóki politycy nie zaczną nas słuchać, my nie będziemy ich obsługiwać
- dodali bracia Gori.
Protest nabiera rozgłosu. Czy jednak uda się zwrócić uwagę polityków na krytyczną sytuację gastronomii i nakłonić ich do większego wsparcia? Czas pokaże.