Na wstępie warto wyjaśnić, czym dokładnie jest freeganizm. Wiele osób kojarzy go głównie z szukaniem jedzenia w śmietnikach i odżywianiem się tym, co się w nich znajdzie. W rzeczywistości freeganizm nie ogranicza się jedynie do sposobu żywienia i działań na rzecz niemarnowania żywności. Jest to antykonsumpcyjny styl życia czy też postawa wobec współczesnego świata, która obejmuje w swojej definicji znacznie więcej obszarów. Co do zasady freeganizm sprzeciwia się wciąż rosnącej produkcji i konsumpcji, obecnie funkcjonującemu modelowi ekonomicznemu, który nastawiony jest na zysk osiągany często kosztem ludzi, zwierząt czy środowiska.
Freeganie starają się także ograniczyć wydawanie pieniędzy. Z tego powodu w kontenerach wyszukują nie tylko jedzenie, które wciąż nadaje się do spożycia, lecz także inne produkty, które jeszcze można wykorzystać, np. odzież czy meble.
Zachowania wliczające się w ramy nowego trendu konsumenckiego to nie jedynie godziny spędzone w śmietnikach, ale także naprawianie popsutych rzeczy w celu uniknięcia konieczności ich wyrzucenia, wyznawanie zasady DIY – do it yourself - oznaczającej "zrób to sam", dzielenie i wymienianie się z innymi osobami rzeczami, a także odmawianie sobie produktów, które tak naprawdę nie są potrzebne do codziennego funkcjonowania w społeczeństwie. Wszystkie te zachowania mają prowadzić do uniezależnienia się od napędzanej zyskiem gospodarki, a także − przez zmniejszenie pracy − mają na celu umożliwienie poświęcenia większej ilości czasu rodzinie i społecznościom, w których żyją oraz działaniom na rzecz zmian społecznych
- czytamy w artykule "Freeganizm − trend czy styl życia?" autorstwa Anny Rostek oraz dr hab. Tomasza Zalegi z Uniwersytetu Warszawskiego, który został opublikowany w 2015 roku w czasopiśmie naukowym "Handel Wewnętrzny".
Każda z moich rozmówczyń na początku podkreśliła, że nie jest stuprocentową freeganką. - Sympatyzuję, uczę się jak najwięcej, ale nie oszukujmy się. Przecież właśnie wróciłam z pracy - powiedziała mi Kaha* (*pisownia zgodna z jej prośbą) z Wrocławia, a Ania z Warszawy zaznaczyła, że oprócz szukania jedzenia w kontenerach śmietnikowych, robi też normalne zakupy. Podobnie Kamila z Poznania. Wszystkie łączy jednak chęć przeciwstawienia się zastanej rzeczywistości, w której wciąż wyrzucamy tony jedzenia i produkujemy tony odpadów.
Jestem osobą obserwującą i gdy zauważam, że coś nie działa, mam na myśli kapitalizm i konsumpcjonizm, to szukam czegoś innego. Oczywistą alternatywą wydał mi się freeganizm, który chciałam przetestować i sprawdzić, jak dużo da się z niego wykrzesać
- powiedziała mi Kaha. Podkreśla jednak, że byłaby w stanie całkowicie zrezygnować z kupowania. - Przez ostatnie pół rok rzadko bywałam w sklepie. Musiałam oczywiście kupować leki czy produkty higieniczne. Jestem jednak bardzo chętna do nauki surwiwalu, więc nie mam dużych wymagań, jeśli chodzi np. o kosmetyki. Docelowo chciałabym całkiem zrezygnować z robienia zakupów. Ewentualnie kupować niektóre produkty od lokalnych wytwórców - mówi.
- Freeganizm zawsze wydawał mi się kuszący, bo oburzające jest dla mnie, ile na świecie marnuje się dobrego jedzenia. Do działania zainspirowała mnie moja współlokatorka, która pewnego dnia wróciła do domu z całym kartonem warzyw i owoców, które znalazła na śmietniku pod sklepem blisko naszego mieszkania. Od tego czasu i ja chętnie tam zaglądałam - rozpoczyna swoją opowieść Ania.
Jedzenia szuka tylko w sklepowych kontenerach. Ze śmietników obok domu zabiera jedynie meble, ubrania i elementy wyposażenia mieszkania. - Kiedyś skipowałam [skipowanie to zabieranie żywności, która została wyrzucona na śmietnik - przyp. red.] znacznie częściej niż teraz. Obecnie mój najbliższy sklep nie ma otwartego śmietnika, a do najbliższego muszę kawałek podejść. Jednak zawsze, gdy tamtędy przechodzę, zaglądam, czy nie znajdzie się jakiś rarytas - dodaje.
Warto w tym miejscu zwrócić też uwagę na słowo "dobre", którego użyła. Freeganie ze śmietników wyjmują bowiem tylko jedzenie nieprzeterminowane i wciąż nadające się do spożycia, a nie wszystko, co popadnie. Oczywiście może zdarzyć się, że jedzenie, które wylądowało w koszu, zostało w jakiś sposób zanieczyszczone, a my o tym nie wiemy. Co do zasady jednak freeganie starają się zminimalizować ryzyko zatrucia. Nie biorą jedzenia z widocznymi śladami zepsucia czy gnicia. Mimo wszystko zapytałam moje rozmówczynie, czy nie mają obaw.
Nie. Te owoce i warzywa, które znajduję, to takie, które zostały świeżo wyrzucone. Czasem wyglądają tak, jakby się po prostu poszło do sklepu. Poza tym zabieram je z takich koszy, w których nie ma innych produktów
- zaznacza Kamila.
Ania również się nie boi. Zaznacza, że stosuje środki ostrożności.
Zawsze wszystko dokładnie myję przed spożyciem, a jak coś ma nawet najmniejszą oznakę zepsucia, to po prostu tego nie jem.
- Zabieram ze śmietników tylko owoce i warzywa, które często są w znakomitym stanie, gotowe do jedzenia lub jeszcze nawet niedojrzałe, a po prostu brzydsze - dodaje.
Warto też dokładnie oglądać opakowania. Może się bowiem zdarzyć, że pudełko, np. śmietany, będzie podziurawione, co ułatwi drobnoustrojom dostanie się do środka. Wtedy lepiej nie brać takiego jedzenia, nawet jeśli ma jeszcze dobrą datę ważności.
A okazuje się, że takich produktów, które wciąż można zjeść, jest na śmietnikach naprawdę sporo.
- Mieszkam blisko targu. Kiedyś zobaczyłam, jak jeden ze sprzedawców na moich oczach wyrzucił dwie skrzynki dobrych śliwek. Zamurowało mnie. Okazało się, że jak ludziom nie schodzi towar, to po prostu go wyrzucają. Zaczęłam więc tam skipować. Zorientowałam się, że sprzedawcy niesprzedany towar zostawiali na swoich ladach albo obok śmietników, żeby inni mogli go później zabrać. Wiedzieli, że nie uda im się tego sprzedać dziś, a następnym razem będą dopiero za kilka dni, więc pozbywali się tych produktów - opowiada Kamila. Na początku przyjeżdżała tam codziennie, później zaczęła też zaglądać do sklepowych kontenerów.
O tym, jak i gdzie skipować, dowiedziała się z grupy na Facebooku. Poszła z poznanymi tam freeganami na kilka skipów, podczas których pokazali jej, gdzie szukać i gdzie są otwarte śmietniki. Osoby, które chcą wybrać się na taki przegląd koszy na śmieci, powinny mieć ze sobą rękawiczki ochronne. Jeżeli ktoś zamierza skipować w nocy, niezbędna jest też latarka. Do tego duża torba albo kilka, żeby spakować do nich znalezioną żywność. - Poza tym dobry humor i optymizm. Nawet jeśli nie znajdzie się nic w jednym śmietniku, to jest duża szansa, że będzie coś w kolejnym. Ja teraz skipuję mniej więcej raz w tygodniu, czasem częściej - mówi.
Zupełnie inaczej wygląda to w przypadku Kahy. Ona freegańsko stara się żyć głównie w czasie podróży. - Na przełomie listopada i grudnia pojechałam do Szwajcarii i Włoch. Na koncie miałam tylko 100 zł. Jechałam stopem i miałam fart, że udało mi się złapać bezpośredni z Wrocławia do Szwajcarii. Na miejscu korzystałam z kolei z takich aplikacji, jak Trustroots czy BeWelcome, które są alternatywą dla CouchSurfingu. Miałam możliwość nie tylko spać u tych ludzi, lecz także razem z nimi gotować. Uczyli mnie lokalnej kuchni - opowiada.
Kaha dodaje, z lekkim rozczarowaniem, że nawet nie miała potrzeby, żeby "zanurkować sobie w śmietniku". - Jedzenie dostawałam od ludzi, dzięki czemu byłam w stanie wyżywić się przez miesiąc bez pieniędzy - wyjaśnia. Zapytałam ją, czy w takim razie 100 zł na koncie zostało.
- Niestety nie. Gdy podróżuję sama, to staram się nie wydawać pieniędzy w ogóle. Kiedy muszę pójść do sklepu, siadam przed wejściem z kartką z napisem "food and travel" i w ten sposób uzupełniam finanse. Podczas tej podróży spotkałam jednak znajomego, więc wydałam pieniądze na wspólne aktywności i ostatecznie wróciłam bez stówy - tłumaczy.
W najbliższym czasie planuje dużo dłuższy, półroczny wyjazd i zamierzam doświadczyć świata bez pieniędzy.
Odwiedzę miejsca, w których ludzie ich nie używają. Gdy byłam w Szwajcarii, parę razy trafiłam do knajpek, w których można posiedzieć, pogadać, wypić coś i zjeść, a potem zapłacić albo tyle, ile się może, albo nie płacić w ogóle.
- Chcę zobaczyć więcej takich miejsc, pojechać do ekologicznych wiosek, w których można się zatrzymać w zamian za pomoc w ogrodzie. Chciałabym zobaczyć, jak freegański styl życia w funkcjonuje w różnych krajach - dodaje.
Kamili skipowaniem udało się zainteresować znajomych. - Dopytywali: "jak to wygląda, jak to wygląda" i też chcieli iść. Więc zabieram ich ze sobą, żeby zobaczyli, jak można znaleźć darmowe jedzenie.
Chętni byli też znajomi oraz krewni Ani. - Nikogo z moich znajomych nie trzeba było szczególnie namawiać. Gdy dowiedzieli się, że ja i moja współlokatorka chodzimy na skipy, to stwierdzili, że też chcą, więc czasem chodzimy na śmietniki wszyscy razem. Nawet moja mama zabrała ze śmietnika kilka roślin, ale jeszcze nie jest na etapie zbierania jedzenia - opowiada.
Pytam dziewczyny, czy pamiętają swoje największe i najciekawsze zdobycze. Ania bez wahania wymienia karton białych szparagów.
Rozdawałam je wszystkim znajomym i gotowałam z nich obiad na kilka dni.
Poza tym niedawno znalazła z przyjaciółką kilka opakowań truskawek, co było dla nich miłą niespodzianką w środku zimy. - Jeśli chodzi o inne znaleziska, to znalazłam kiedyś piękny, ręcznie robiony dywan, a moja współlokatorka cały karton ceramiki - dodaje.
fot. archiwum prywatne Ani
Ceramikę ma również Kamila. Z tym że nie znalezioną w śmietniku, a oddaną przez wytwórnię, co jednak jak najbardziej wpisuje się w walkę z zaśmiecaniem i marnowaniem.
Wytwórnia ceramiki miała nieodebrane prace, więc wystawili je na ulicę, żeby ludzie mogli je zabrać, to i ja wzięłam.
Dużo bardziej zaskoczyło mnie jednak to, co Kamila powiedziała chwilę później. To szczególnie istotne w kontekście tego, ile mówi się o masowej produkcji odzieży i równie masowym jej wyrzucaniu, podczas gdy niektórym mogłaby się jeszcze przydać.
Ostatnio w śmietniku w galerii znalazłam paczkę garniturów. Taki duży worek z rzeczami sprzed paru lat, które nie zostały odebrane od krawcowej. Okazało się, że były to bardzo duże rozmiary, więc mam w planach zanieść je do Podzielni.
Podzielnia to miejsce, do którego można zarówno oddać niepotrzebne rzeczy, jak i zabrać coś stamtąd za darmo. - Można powiedzieć, że to taki trochę darmowy lumpeks, ale z różnymi rzeczami. Może akurat te garnitury komuś się spodobają i je weźmie - ma nadzieję Kamila.
Jeżeli zaś chodzi o jedzenie, to jej największym znaleziskiem było 10 (sic!) skrzynek winogron. - Niestety nie wzięliśmy wszystkich, zabraliśmy z narzeczonym tyle, ile byliśmy w stanie unieść. Często się zdarza, że znalezione jedzenie zabieramy też dla sąsiadów i znajomych, i zapraszamy ich do nas, żeby mogli sobie wybrać.
Niedawno znaleźliśmy bardzo dużo różnokolorowych warzyw. Nawet ułożyłam sobie z nich tęczę. Zebraliśmy 16 cukinii, 10 bakłażanów, 5 kg bananów. Było tego mnóstwo. Spisaliśmy listę i poszliśmy do supermarketu sprawdzić, ile byśmy za to zapłacili. Wyszło nam ponad 300 zł.
fot. archiwum prywatne Kamili
fot. archiwum prywatne Kamili
Jestem ciekawa, czy dziewczyny mają jakieś żelazne zasady, których twardo się trzymają, gdy idą szukać jedzenia. - Podczas skipowania zabieram ze sobą tyle jedzenia, ile sama będę w stanie zjeść lub rozdać znajomym. Zabieranie więcej nie ma dla mnie sensu, bo wtedy i tak by się zmarnowało - wyjaśnia Ania.
Trzeba zostawić po sobie porządek. Jakby nas tam nigdy nie było. Bo zdarzają się sytuacje, że kiedy ktoś nabałagani, to sklep zaczyna zamykać śmietniki, a wtedy już nie ma do nich dostępu
- taką zasadę ma z kolei Kamila.
Nigdy jednak nie przytrafiło jej się nic przykrego podczas skipowania. - Do kontenerów sklepowych [otwartych, bez blokad i zabezpieczeń - przyp. red.] zaglądam, kiedy sklepy są już nieczynne i nie ma pracowników. A kiedyś nawet, gdy grzebałam w śmietniku na targu, podszedł do mnie starszy pan i powiedział, że przychodzi tutaj od lat, więc zaczęliśmy sobie opowiadać o tym, co znaleźliśmy.
- Ja miałam kiedyś nieprzyjemną sytuację. Wyszła do mnie pracowniczka sklepu i na mnie nakrzyczała. Wśród bliskich i znajomych spotykam się raczej z pozytywnym odbiorem - zapewnia z kolei Ania.
Wszyscy postrzegamy marnowanie jedzenia jako coś złego, więc to raczej nie ja powinnam się wstydzić.
Wiele osób zastanawia się, czy zabieranie jedzenia z kontenerów jest legalne? Status prawny freeganizmu jest w Polsce skomplikowany. Z serwisu prawo.pl dowiadujemy się, że "polskie prawo nie reguluje freeganizmu i skipowania, a status prawny śmieci również nie jest jednoznaczny".
"Od 2019 r. obowiązuje ustawa o przeciwdziałaniu marnowaniu żywności, która nakłada na sklepy obowiązek przekazywania niesprzedanego jedzenia organizacjom pozarządowym. Przepisy nie przyznają sklepom prawa, żeby udostępniać produkty osobom indywidualnym. Za marnowanie żywności sprzedawcy muszą płacić. Dlatego zwykle duże sieci nie aprobują skipowania i zabezpieczają niesprzedaną żywność" - mówi serwisowi Karolina Witczak, aplikantka adwokacka z Kancelarii Prawnej GFP Legal.
Gdy kontenery są zabezpieczone, np. kłódką, a freeganin pokonuje takie blokady, by zabrać produkty, może odpowiadać za kradzież z włamaniem. "Może także ponosić odpowiedzialność za wtargnięcie wbrew woli sklepu na jego teren, a nawet za niszczenie mienia. Trzeba jednak podkreślić, że zwykle tego typu czyny będą miały znikomą społeczną szkodliwość" - dodaje.
Nie wszystkie kontenery są jednak zamykane w ten sposób. Można trafić również na takie ogólnodostępne, bez żadnych blokad. Wówczas freeganin niczego nie niszczy, nie włamuje się.
W kwestii legalności zabierania rzeczy z ogólnodostępnych kontenerów – można powiedzieć, że freeganie działają w szarej strefie. Kradzieżą jest zabranie cudzej rzeczy w celu przywłaszczenia. Jeśli ktoś wyrzucił przedmiot do ogólnodostępnego kontenera, to można przyjąć, że go porzucił – rzecz stała się niczyja
- mówi Witczak.
Wiele zależy zatem od tego, gdzie stoją kontenery z wyrzuconą żywnością oraz czy są w jakikolwiek sposób zabezpieczone, aby można było mówić o włamaniu. Mikołaj Wiza, prawnik z LexDigital i Kancelarii DSK, przywołuje też pojęcie naruszenia miru domowego w sytuacji, gdy freeganin wchodzi na prywatny teren sklepu. "Tym niemniej samo zbieranie wyrzuconej żywności nie stanowi przestępstwa" - zaznacza.