O tym, że inflacja nikogo nie oszczędza można przeczytać i usłyszeć w telewizji i w internecie. W marcu wynosiła ona 16,2%, jednak aby się o niej przekonać nie trzeba śledzić danych. Standardowe wybranie się do sklepu lub restauracji pokazuje jak ceny idą do góry. Jednak pomimo cen niektórzy i tak decydują się na wyjazd, który nada świeżości codzienności. Zbliżająca się majówka zachęci wiele osób do wybrania się chociaż na krótki wypad za miasto. Jednym z częściej wybieranych kierunków będzie również Morze Bałtyckie. Jednak i tam trzeba się przygotować, że zawartość portfela może szybko zniknąć.
Wiadomości o coraz to większych cenach podstawowych produktów bombardują wszystkich każdego dnia. A przyglądając się popularnym kierunkom, które wybierane są przez wczasowiczów można zauważyć, że i ta majówka nie będzie najtańsza. Ceny takich smakołyków jak gofry i lody nie spadają, a budki postawione przy polskim morzu mogą wywołać zawrót głowy. W niektórych miejscach za gofra z bitą śmietaną i owocami trzeba zapłacić ponad 20 zł. Jednak to jaką cenę zapłaci się za taki słodki przysmak zależy od dobranych dodatków. Jeśli wybór padnie na truskawki, których cena zwala z nóg, cena gofra automatycznie wzrasta. Jeśli chodzi o lody, sytuacja wcale nie wygląda lepiej. Cena za ich jedną gałkę może sięgać nawet 10 zł. Wybierając się na obiad do restauracji również trzeba przyszykować się na podniesione ceny. Niektóre lokale oferują zupy, za które trzeba zapłacić od 20 zł wzwyż, a drugie dania wahają się między 30-60 zł. Nadmorskie smakołyki, którymi są ryby również okazują się w tym roku droższe. Za porcje liczącą 200 g trzeba liczyć się z wydatkiem wynoszącym około 30 zł.
Zbliżająca się majówka może okazać się najtrudniejsza nie tylko dla turystów, a także dla całej branży turystycznej. Puste pokoje, brak rezerwacji i telefonów może być dla przedsiębiorców alarmujące. Pokazuje to, że pomimo rozpoczynającego się sezonu, liczba osób chętnych na wyjazdy jest coraz mniejsza. Jest to oczywiście spowodowane tym, że ludzie zostają postawieni przed wyborem, albo wybiorą rodzinny wyjazd, albo zapłacenie rachunków. Właściciele restauracji nie pozostawiają tej sytuacji bez komentarza. Jak wspomina w rozmowie z wiadomosci.wp.pl właściciel restauracji "HonoTu" w Łebie Dariusz Cienki
Wracamy do PRL-u, że ludzie przyjadą na chwilę - dzień, dwa - i do domu. Liczę, że pomimo takiego stanu rzeczy będziemy mieli gości. Jakoś sobie musimy radzić. Ale rząd nam ciągle rzuca kłody pod nogi. Mam na myśli podatki, ZUS i teraz zerowy VAT na żywność, którego nie możemy odliczyć. Jestem w branży od 30 lat. [...] Musieliśmy podnieść ceny, bo nam koszty stale rosną. Taniej już było.
Dodaje również, że publikowanie "paragonów grozy" jest atakiem na restauratorów. Bowiem nikt nie podnosi cen specjalnie, a robienie tego jest sprawą konieczną.
Należy pamiętać jednak, że my funkcjonujemy w innych realiach, bo zarabiamy tylko w czasie sezonu. Stąd ceny mogą być zbliżone do modnych lokalizacji w dużych miastach.
Głosy zabrali również inni przedsiębiorcy. Zauważyli oni spadek w utargu, który liczy aż 40% w porównaniu do zeszłego roku. Przez ciągle rosnące koszta energii, musieli podnieść ceny dań i serwowanych produktów nawet o 10%. Przyjeżdżający turyści mogą tę zmianę bardziej odczuwać, ponieważ pomimo podwyżek, pensja ciągle stoi w miejscu.
Więcej ciekawych tekstów znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl