Ewa Wachowicz: O! Jestem mega zaskoczona. Nie wiedziałam. Nigdy tego nie sprawdzałam, bo nie miałam nawet takiej potrzeby i świadomości. Ale ta wiadomość sprawiła, że będę miała teraz naprawdę dobry dzień.
Może to efekt wielu lat mojej żmudnej pracy. Od 15 lat prowadzę program "Ewa gotuje" i nie ukrywam, że największą wagę zawsze przykładałam do tego, żeby przepisy, które pokazuję, były dopracowane. Jeżeli ktoś korzysta z mojego przepisu, to on po prostu ma się udać.
Przyznaję, że wtedy w ogóle nie myślałam o tym, żeby były popularne. Dla mnie ważna była rzetelność. Mój tata zawsze powtarzał: "Jeżeli coś robisz, rób to dobrze, a jeżeli nie robisz tego dobrze, to nie rób wcale". Każdy przepis musiał więc przejść przez moje ręce, musiałam go sprawdzić, czasem podrasować, zmienić bardziej pod swój smak, choć oczywiście każdy ma inne upodobania. Jednak dla mnie liczyło się, żeby przepis, który wychodzi spod moich rąk, smakował. Żeby było to coś, co ja bym zjadła. Dlatego starałam się dopracować je tak, żeby zawsze wychodziły.
Jest to szczególnie istotne w przypadku słodkich przepisów. O ile w słonych nie ma aż tak dużego znaczenia, czy damy pół łyżeczki, czy łyżeczkę ostrej papryki, bo wynika to raczej z tego, co kto lubi, o tyle w przypadku np. biszkoptu, sernika czy kruchych ciasteczek, niedopracowanie przepisu może skutkować tym, że te desery po prostu nie wyjdą. Zwłaszcza że inspiruję się różnymi książkami kucharskimi i przepisami ze świata i zdarzało mi się już trafiać na nieprawdopodobne buble. Kiedyś dostałam przepis, z którego miała powstać ekstra babka drożdżowa. Był opublikowany na jakiejś popularnej stronie. Spojrzałam na niego i od razu wiedziałam, że nie ma szans, żeby się udał. Nie zgadzały się proporcje płynów do mąki, nie było też żadnego tłuszczu. Coś może i by z tego wyszło, ale na pewno nie ciasto drożdżowe...
To jest bardzo skomplikowana sprawa, związana przede wszystkim z produktami. Zależy od tego, jak dużych jajek używamy i jaki mamy ser - jaka jest jego tłustość, ile jest w nim wody. Jeżeli wody było za dużo i w trakcie pieczenia parowała, to wtedy sernik opada.
Przede wszystkim bardzo ufam mojej "telewizyjnej matce", czyli pani Ninie Terentiew. Uważam, że ma niesamowite wyczucie tego medium. To od niej dostałam propozycję, żeby stworzyć program kulinarny dla Polsatu. Warunkiem było, żebym to ja prowadziła program, ponieważ uważała, że na polskim rynku brakuje kobiety, która dobrze gotuje, zna się na tym i dodatkowo dobrze wygląda. Stwierdziła, że łączę w sobie wszystkie te cechy i zdziwiła się, że przez tyle lat, podczas produkowania programu Makłowicza, nigdy nie pokazywałam się na wizji.
Teraz nieco się to zmieniło, w telewizji trzeba być charakterystycznym. W czasach, kiedy ja zaczynałam, bardzo liczyła się rzetelność, dziennikarz musiał być osobą wykształconą, o niebywałej estymie i kręgosłupie moralnym, a to, co podawał, musiało być sprawdzoną informacją. Teraz jest trochę inaczej.
Zaufałam więc Ninie Terentiew, choć dla mnie nie była to łatwa decyzja. Ostatecznie się zdecydowałam, ale powrót po tylu latach przed kamerę nie był prosty. Musiałam postawić na siebie i wziąć odpowiedzialność za program nie tylko jako producentka, lecz także jako osoba prowadząca. I nie żałuję!
Nabrałam w czasie prowadzenia programu pewnych nawyków, z którymi czasem walczę, choćby np., żeby nie używać zdrobnień typu: troszeczkę, malutko. Staram się więc nie popaść w rutynę, a jeśli już się to przydarza, to mam fantastyczną ekipę, między innymi reżysera Darka Wojtalę czy operatorów, którzy dbają, żebym rutyny unikała nie tylko ja, lecz także wszystkie osoby obecne na planie. Czasem dokonujemy zmian, ale przede wszystkim wciąż pokazujemy nowe przepisy. Na przykład nie pamiętam już, ile przez te lata zrobiłam serników, ale za każdym razem był to inny sernik.
Tak, cudowne! Na ciepło, na zimno, na spodzie, bez spodu, z owocami, z dynią, z jabłkami... Tu jest duże pole do popisu.
Akurat tego przepisu nie znam, ale widzi pani - już się dowiedziałam czegoś ciekawego.
Na przykład z takich sytuacji jak teraz. Przed chwilą z naszej rozmowy dowiedziałam się o bardzo ciekawym przepisie na sernik, więc już można byłoby zrobić odcinek, w którym w różnych przepisach będą się przewijały różne rodzaje sera, a na koniec powstanie jakiś niestandardowy sernik. Zatem nawet zwykły wywiad może być inspiracją na to, co pokazać w programie.
Czasem wystarczy wizyta u przyjaciół, kolacja z bliskimi. Bardzo dużo czerpię z podróży, również po Polsce. Kocham naszą kuchnię, uważam, że jest najlepsza na świecie. Mamy cudowne produkty regionalne i często punktem wyjścia do pomysłu na odcinek jest właśnie jakiś lokalny produkt lub przepis. Przykładowo masa, której używamy do zrobienia placków ziemniaczanych, jest w różnych regionach wykorzystywana w inny sposób. Na wschodzie Polski taką masą zalewa się żeberka i piecze w piecu, a w Beskidzie Śląskim układa się ją na liściach kapusty i również wkłada do pieca. Można ją też piec na blasze, zamiast smażyć na patelni, i wtedy też zupełnie inaczej smakuje. W Bieszczadach ta sama masa może zostać upieczona jak gołąbki. Każda taka podróż to nowe pomysły.
Bywam też na festiwalach kulinarnych, na których pielęgnowane są i przypominane dawne tradycje kulinarne, przepisy odziedziczone po babciach i prababciach. To też jest dla mnie niesamowita inspiracja.
źródło: materiały Ewy Wachowicz
One są genialne. Ciekawa historia też kryje się za tym, jak sobie o nich przypomniałam. Jest mi już trochę łatwiej o tym mówić, bo minęło trochę czasu... Półtora roku temu zmarł mój tata, więc przeprowadzałam moją mamę do siebie. Podczas robienia porządków w domu rodziców znalazłam głęboko ukrytą, starą formę do robienia tych orzeszków. Wtedy do mnie dotarło, jak często kiedyś je wypiekaliśmy. Robię program kulinarny od 15 lat, a zapomniałam o przepisie, który był wykorzystywany u nas na każde święto, imieniny, urodziny. Ciasteczka mogą mieć różne smaki, być podawane z różnym farszem, a poza tym pięknie wyglądają - jak prawdziwe orzechy.
Nigdy nie wiadomo, skąd przyjdzie inspiracja. Czasami śmieję się sama z siebie, że widzę je wszędzie. Nawet gdy coś jem w restauracji, to pojawia się skojarzenie, zapisuję połączenia smakowe i na podstawie tego staram się stworzyć ciekawy przepis.
Nie można zapomnieć też o internecie. Przeglądam blogi kulinarne, zdjęcia, to również jest niesamowita inspiracja. Aczkolwiek moje doświadczenie pokazuje, że jest też sporo blogerów, którzy budują popularność na bardzo ładnych zdjęciach, ale z przepisami jest rozmaicie. Widzę, czy ktoś gotuje na co dzień, czy nie, już po sposobie, w jaki podaje przepis. Czasem można zorientować się po tym, że pomieszana jest kolejność.
Często, gdy czytam na przykład książki kucharskie i widzę, w jak skomplikowany sposób został podany przepis, myślę: "Przecież na tych składnikach można zrobić taką fajną i bardzo prostą potrawę". Robię go wtedy po swojemu, w dużo prostszy sposób, niż zostało to podane.
Sama często wolę z takiego skorzystać. Chyba nawet moja córka robi więcej skomplikowanych tortów czy innych słodkości niż ja, bo ja nie mam czasu. Muszę doglądać różnych spraw, domu, firmy, robić program kulinarny, więc gdy na przykład przyjeżdżają do mnie znajomi i chcę zrobić ciasto, to pierwszą moją myślą jest, żeby było szybkie i proste.
Córka podchodzi do tego inaczej. Teraz będzie przygotowywała kolejny tort. Jej zależy na tym, żeby był wymyślny, żeby były różne smaki. Poświęca temu dużo więcej energii, czasu, nawet dwa dni, i powstaje cudny tort.
Plusem polskiej kuchni jest to, że nadal mamy dostęp do całkiem niezłej jakości produktów, tylko czasem trzeba się trochę wysilić, żeby je znaleźć. A wiadomo, że gdy produkt wyjściowy jest dobry, to i danie też będzie smaczniejsze. Z drugiej strony dzięki temu, że świat się otwiera, są dostępne produkty, których kiedyś nie było, jak np. przyprawy, bataty czy awokado. Niedawno byłam na wyjeździe z córką, na którym jadłyśmy bardzo tradycyjne danie z dziczyzny, ale podane właśnie z pieczonymi batatami. W wielu miejscach obok zwykłych frytek serwowane są też frytki z batatów. Mimo wszystko liczę jednak, że fast food ze świata nie wyprze całkowicie przepysznych potraw naszej kuchni.
Jagodzianki chociażby!
Dokładnie! Pierogi z jagodami, pierogi z truskawkami... No ale te jagodzianki. Czy to nie jest wspaniała rzecz zjeść taką pyszną jagodziankę? To jest takie nasze. Po prostu ciasto drożdżowe nafaszerowane jagodami.
Jestem całym sercem za tym, żeby robić przetwory i żeby do tego wracać. Kiedyś w Polsce robiliśmy bardzo dużo przetworów, bo niczego nie było w sklepach. Wszystko zamykało się w słoikach: kompoty: śliwkowe, czereśniowe, agrestowe, mieszane, ale też dżemy. Moja mama często mieszała w nich owoce, które żelują, np. porzeczkę, z tymi, które nie żelują, czyli np. z malinami, żeby uzyskać idealną konsystencję.
To wszystko wraca. Ja również zrobiłam już trochę słoików na zimę. Lubię przetwory, po pierwsze dlatego, że w słoikach zamykamy to, co w danym momencie jest najlepsze i najzdrowsze, prosto ze słońca. Po drugie nie używamy konserwantów, a ja zwracam bardzo dużą uwagę na to, żeby moja rodzina nie jadła chemii.
źródło: materiały Ewy Wachowicz
Ale trudne pytanie...
Jest dziś wielu fantastycznych blogerów kulinarnych, którzy robią świetne i ciekawe rzeczy. Więc może wybrałabym po prostu cztery czy pięć osób i zrobiła taki kulinarny patchwork.
Albo każdy odcinek z kim innym, tak.
Jamiego Olivera, bardzo lubię oglądać Nigellę Lawson. Obserwuję też Karola Okrasę i Tomka Jakubiaka...
Dałoby się na pewno (śmiech).
Tak, sama je prowadzę i bardzo to lubię. Niesamowicie lubię też kontakt z moimi fanami, bardzo sobie to cenię. Dzięki temu, że sama prowadzę i Instagrama, i Facebooka, a czasami robię jeszcze coś na TikToka, choć tam jestem najrzadziej, to staram się pokazywać na bieżąco to, co robię w danym momencie. Wiele osób prosi mnie na przykład, żebym dała znać, kiedy będę w mojej restauracji, bo wtedy mogą przyjść porozmawiać, wziąć autograf, kupić książkę, więc nagrywam takie relacje. A gdy jestem w Krakowie, to w restauracji jestem właściwie codziennie.
Pokazuję też, jak robię albo wymyślam jakiś przepis, dodaję relacje z wakacji, z sesji zdjęciowych, z wypraw na grzyby.
Bardzo różnie. Mam stałych widzów i są to mamy i babcie, które gotują dla rodzin, ale też zauważyłam, że wśród moich odbiorców jest dużo młodzieży, a nawet nastolatków, którzy uczą się od zera.
Niedawno miałam cudowne spotkanie w restauracji. Odwiedziło mnie młode małżeństwo z dziesięcio- czy jedenastoletnim chłopcem, który jest zafascynowany gotowaniem i chce być kucharzem. Pierwsze naleśniki, które zrobił, były z mojego przepisu, pierwszy biszkopt też. Korzysta tylko z moich przepisów i jestem dla niego kulinarną guru. Marzył, żeby mnie poznać, więc przyjechali do Krakowa i odwiedzili moją restaurację, kiedy akurat byłam na miejscu.
Chłopiec aż się rozpłakał, gdy mnie zobaczył. Było to ogromnie wzruszające spotkanie.
Dość wcześnie zaczęłam pomagać rodzicom w kuchni. Pamiętam dokładnie, że miałam sześć lat. Były żniwa, ale gdy byłam dzieckiem, wyglądały nieco inaczej - nie było kombajnów i całej maszynerii. Wszyscy sąsiedzi przychodzili więc do tego, który żniwował. Na polu było w tym czasie kilkanaście osób zbierających zboże. Mama wstawała wtedy wcześnie rano i nastawiała rosół. Ja miałam za zadanie go dogotować - dokładać drewna pod kuchnię, pilnować, żeby rosół się ugotował, dolewać wody, gdyby wyparowała, i ugotować makaron. Makaronu na tyle osób było jednak bardzo dużo, bo aż dwie stolnice. Więc o ile zagotowałam wodę i zrobiłam makaron, o tyle miałam już problem, żeby go odcedzić. Jakoś sobie ostatecznie poradziłam, ale, uwaga, nie posoliłam wody na makaron... Żniwiarze musieli więc dosalać na talerzu, ale rosół był za to dobrze ugotowany!
Tak (śmiech). Poza gotowaniem dla żniwiarzy pomagałam też w drobniejszych czynnościach: obierałam ziemniaki, robiłam mizerię, przygotowywałam ciasto na lane kluseczki. To wszystko robiłam jeszcze jako kilkulatka.
Jako ośmio-, dziewięciolatka bardzo lubiłam dla siebie i dla brata robić omlet, który pokazywałam nawet w swoim programie i który uwielbia również moja córka. To omlet w stylu Kaiserschmarrn, czyli austriacki, który jest jak biszkopt. Ubija się dwa białka, dodaje się trochę cukru, dwa żółtka, dwie łyżki mleka, dwie łyżki mąki, delikatnie miesza i smaży na patelni. To jest coś, co bardzo często robiłam w domu dla rodziny jako przekąskę na podwieczorek.
Natomiast gdy miałam 11 lat, upiekłam pierwsze ciasto - ciasto zebra. Chciałam zrobić prezent mamie. Miałam jednak zbyt małe doświadczenie w pieczeniu, więc go nie dopiekłam i wyszedł zakalec...
Chyba przełom wiosny i lata. To taka pora, którą bardzo lubię, wtedy są... Chociaż... Może przełom lata i jesieni?
Tak, ale chyba jednak przełom wiosny i lata. Wtedy są młode ziemniaki z koperkiem i kwaśnym mlekiem, które kocham nad życie. Truskawki, które uwielbiam, np. w pierogach... Ostatnio robiłam w programie coś, co zdziwiłam się, że do tej pory jeszcze się u mnie nie pojawiło, czyli makaron z serem i truskawkami. Bardzo letnia potrawa, którą często jadaliśmy w domu. Proszę sobie wyobrazić, że cała ekipa była zszokowana, bo niektórzy nie znali tej potrawy w takiej wersji.
Tak! Garnki zostały wyczyszczone w sekundę. Okazało się, że część osób znała to danie, ale albo w wersji z samymi truskawkami, albo z samym serem. U mnie w domu jadło się i z tym, i z tym. To było częste, letnie danie: truskawki mieliśmy swoje, ser mieliśmy swój, makaron robiła mama także ze swojej mąki. To było takie swojskie i łatwe do przygotowania.
Uwielbiam chodzić po lesie i zbierać grzyby. Poszliśmy po prostu na spacer, nie na grzyby. I nagle weszliśmy na jednego prawdziwka, potem na drugiego. W pewnym momencie trzeba było ściągnąć koszulkę, żeby gdzieś te grzyby schować, bo nie mieliśmy nic ze sobą. Zebraliśmy całą. Część grzybów już zamroziłam, część ususzyłam, a część usmażyłam.
Chyba najprostszy na świecie i uwielbiam go robić, gdy tylko mam świeże grzyby. Podsmażam je na maśle z odrobiną cebulki, zalewam wysokoprocentową śmietaną i podduszam. Do tego dodaję dużą ilość pietruszki. I taki sos jem z chlebem. Tak się go podawało u mnie w domu.
Udało nam się też uzbierać trochę kurek, więc drugi przepis to oczywiście jajecznica z kurkami na śniadanie. Uwielbiaaam...
Obowiązkowa! Kurki już są, więc można korzystać.
Zdarza się, choć nie ukrywam, że na Facebooku mam zablokowane wiadomości, bo w przeciwnym wypadku nie robiłabym nic innego, tylko odpisywała. Przy tak dużym fanklubie, gdzie na Facebooku mam pół miliona fanów, i to aktywnych, czasem mam kłopot, żeby przeczytać czy zalajkować wszystkie komentarze pod postami, a co dopiero każdemu odpowiedzieć. Natomiast wśród znajomych i przyjaciół faktycznie jestem pogotowiem kulinarnym.
Co do autorytetów... Oczywiście w przyszłości bardzo chciałabym się stać taką osobą, ale myślę, że przede mną jeszcze trochę drogi.
Ewa Wachowicz - Miss polskiej kuchni. Producentka i dziennikarka telewizyjna, prowadząca z sukcesem kilka firm. III Wicemiss Świata, Miss Polonia, Miss Świata Studentek. Studiowała technologię żywności na Akademii Rolniczej w Krakowie, ukończyła studia z zakresu zarządzania jakością na Wydziale Towaroznawsta Akademii Ekonomicznej w Krakowie. Była rzecznikiem w rządzie premiera Waldemara Pawlaka w latach 1993-1995. Miłośniczka gotowania, autorka wielu książek kulinarnych. Od 15 lat prowadzi własny program "Ewa Gotuje", emitowany na antenie Polsatu. Była jurorką polskiej edycji "Top Chef" oraz "Family Food Fight. Pojedynek na smaki".
Zdobywczyni wielu prestiżowych tytułów i wyróżnień, w tym nominacji jako Jurorka do Telekamery 2014 i 2017 oraz jako Osobowość Telewizyjna do Telekamery 2015, a także Osobowość TV 2019 w plebiscycie Kobieca Marka Roku. Właścicielka krakowskiej restauracji Zalipianki Ewa Wachowicz.