Pan Grzegorz i ekipa z baru "Do syta" ratują świat. Oferują zawieszone obiady. "Posiedzi pani godzinę i złapie się za głowę"

Ostatnio miałam przyjemność odwiedzić bar "Do syta" na warszawskim Mokotowie, który prowadzi pan Grzegorz. Bar oferuje zawieszone obiady dla każdego, kto potrzebuje ciepłego posiłku. Poza obiadami dla potrzebujących, właściciele baru chętnie pomagają w inny sposób. "Pani zobaczy, właśnie kurier przywiózł jedzenie dla kotów pani Bożenki" - mówi pan Grzegorz, właściciel lokalu.

Nigdy nie określałam siebie jako osoby o miękkim sercu, jednak po wizycie w Barze "Do Syta" u pana Grzegorza potrzebowałam chwili, żeby ochłonąć. Jeszcze nie spotkałam miejsca, w którym dobro, ciepło i pozytywną energię można wręcz "ciąć nożem". Pan Grzegorz i jego załoga pomagają tym, którzy nieraz nie mają odwagi prosić o pomoc. Oferują potrzebującym tzw. obiady zawieszone, a przy tym wypowiadają się o każdym z nich jak o przyjacielu. - Przychodzi pani Bożenka, pan Józek, ale do pana Jarka sami chodzimy, bo jest po gruźlicy i zwyczajnie nie ma siły - mówi pan Grzegorz.*

Bar "Do syta" to malutki lokal na warszawskim Mokotowie przy ulicy Gotarda 16, niedaleko bazarku. Właściciel pan Grzegorz i wszyscy jego przyjaciele to ludzie ogromnej empatii i życzliwości. Są gotowi w każdej chwili skrzyknąć się i naprawić świat. Nie globalnie, ale często ten "pokrzywiony świat szarego człowieka", który nieśmiało przekracza próg baru z nadzieją nie tylko na ciepły posiłek, lecz często zwykłą rozmowę i przytulenie. 

Zawieszone obiady w barze "Do syta" są serwowane mniej więcej od miesiąca. Zaczęło się od pewnej wizyty.

Przyszła do nas kiedyś starsza pani i chciała jeść. Więc dostała jeść. Napisałem o tym na Twitterze, nasza paczka przyjaciół skrzyknęła się z pomysłem zawieszonych obiadów, a ja zostałem tylko wykonawcą. Spływają pomysły i rozwiązania, ludzie do nas przychodzą, wyłapujemy ich z ulicy, z przychodni zdrowia, spod kościoła. Każdy jest dla nas ważny.

Na zawieszony obiad przychodzą bardzo różni ludzie, a pan Grzegorz większość zna z imienia i nazwiska. Najczęściej są to seniorzy, osoby schorowane, ale także bezdomni i ludzie dotknięci chorobą alkoholową. Przychodzą także babcie z wnukami i osoby, którym po prostu w dzisiejszych czasach trudno jest związać koniec z końcem. - Oni przez miesiąc, dwa czy trzy mogą nie zjeść ciepłej zupy - dodaje Grzegorz Jędrzejczak. 

Zawieszony obiad można kupić potrzebującym osobiście lub przelewemZawieszony obiad można kupić potrzebującym osobiście lub przelewem Fot. Redakcja

Jak wygląda zawieszenie obiadu? Każdy, kto kupi posiłek, dostaje paragon, który wkładany jest do koperty. Gdy potrzebujący przyjdzie posilić się, na paragon wpisywana jest data. Koszt takiego posiłku nie zrujnuje domowego budżetu, ale sprawi, że na czyjejś doświadczonej przez życie twarzy zagości uśmiech i rumieniec po zjedzeniu ciepłej zupy, możliwe, że pierwszej od miesięcy. Oprócz zawieszonych obiadów podopieczni mogą liczyć na każdą pomoc. To nie tylko ubrania i karma dla zwierząt, lecz także pościel, lekarstwa i sprzęt medyczny.

On [pan Jarek, przyp. red] jest po gruźlicy, powinien mieć koncentrator tlenu, nie ma pieniędzy, żeby go sobie załatwić, więc znajoma pani doktor z Poznania załatwia mu ten koncentrator. To się wszystko dzieje bardzo szybko - mówi pan Grzegorz.

Porcje obiadowe nie są małe, zawsze do wyboru jest kilka zup i drugie danie. Podczas mojej wizyty akurat były jarzynowa, krupnik i pomidorowa. Na drugie danie - wątróbka i kotlet nadziewany.

Potrzebujący dostają pożywne, pełnowartościowe posiłkiPotrzebujący dostają pożywne, pełnowartościowe posiłki Fot. Redakcja

Wczoraj mieli pierogi, barszcz ukraiński, jutro będą mieli pieczonego kurczaka, pałki z ryżem i marchewką. Mają normalne obiady, pełnoporcjowe, pełnowartościowe. To nie jest tak, że ci ludzie przychodzą do baru i dostają dwa pierogi - nie. Dostają normalny obiad, taki jak w lokalu

- dodaje.

- Pani Asiu, posiedzi pani tu godzinę i zobaczy pani, kto tu przychodzi. Za głowę się pani złapie. Pani by powiedziała "o, idzie żul, pijaczyna, alkoholik". A dla mnie wchodzi pani Irenka, dla mnie to jest człowiek, a to, że pije, to jest choroba. To jest człowiek chory, niech ktoś się nim zajmie! Ja im proponuję "nie pij dwa dni, ja cię zawiozę na terapię". Nie mam problemu podać ręki czy przytulić. To nie jest mój problem, to jest problem tego świata, że doprowadza do takiego stanu, że ci ludzie są z potrzebami, ale bez pomocy mówi pan Grzegorz i chwilę później pokazuje przez okno na człowieka w zielonej, ortalionowej kurtce. - To Mirek, on pije. Zawsze mu mówię, przyjdź trzeźwy, to cię nakarmię, dasz radę, wierzę w ciebie. Nie chcę, żeby jej praca tak naprawdę szła na marne - wskazuje na panią Monikę, kucharkę.

Pan Grzegorz i pani Monika zarażają uśmiechemPan Grzegorz i pani Monika zarażają uśmiechem Fot. Redakcja

Historie, które przybliżył mi pan Grzegorz, otwierają oczy i skłaniają do refleksji. Bieda to nie brak pieniędzy, a zamknięte serca. Dzięki ludziom takim, jak załoga baru "Do syta", pojawia się nadzieja i nieśmiało rodzi się pewność, że nie potrzeba skrzydeł, żeby być uznanym za anioła. A pani Hania i ponad pięćdziesięciu podopiecznych pana Grzegorza i ekipy, z pewnością tak myśli o ludziach z baru "Do syta" - że to anioły w ludzkiej powłoce. 

*Imiona podopiecznych baru "Do syta" zostały zmienione.

Więcej o: