Lody brzoskwiniowe były jej popisowym daniem. Ten, kto je zjadł, cierpiał katusze. "Wymierzyła we mnie widelec"

Siała prawdziwy postrach, niektóre gazety nazywały ją "najgroźniejszą kobietą Ameryki". Przedstawiano ją tak, jakby była odpowiedzialna za setki zgonów. W każdym domu, w którym pracowała, ludzie nagle zaczynali chorować. Ile jest prawdy w historii "Tyfusowej Mary"?

Wyśmienite brzoskwiniowe lody

Mary Mallon urodziła się w 1869 roku w Irlandii, a gdy miała 15 lat, przeniosła się do Stanów Zjednoczonych. Choć początkowo trafiła na utrzymanie ciotki, wkrótce zaczęła radzić sobie sama - została kucharką. Według źródeł, w których została opisana historia Mary, kobieta była niezależna, pewna siebie i swoich umiejętności oraz oczytana. Świetnie odnajdywała się w kuchni i to właśnie z gotowania postanowiła się utrzymywać. Jak się później okazało, była to dla niej zgubna decyzja...

Irlandka podobno gotowała jak mało kto. Nie miała więc problemów ze znalezieniem zatrudnienia. Jej popisowym daniem były lody brzoskwiniowe, które robiła z drobno posiekanych owoców z dodatkiem tłustej śmietanki. Jak czytamy w serwisie twojahistoria.pl, to właśnie od tego deseru wszystko się zaczęło. Produkty mleczne są bowiem świetną pożywką dla różnego rodzaju drobnoustrojów, zaś Mary, mimo że pracowała w kuchni, podobno nieszczególnie dbała o higienę i mycie rąk.

Problemy zaczęły się, gdy kobieta zatrudniła się u jednej z rodzin mieszkających w Mamaroneck w Nowym Jorku. Wkrótce potem domownicy zachorowali na tyfus (dur brzuszny), a Mary zmieniła pracę - w 1901 roku przeniosła się na Manhattan. Tam historia się powtórzyła - kilka osób zachorowało, a jedna z nich - praczka - zmarła. Irlandka nie zagrzała więc tam miejsca i zatrudniła się w kolejnym domu. Kolejnym, w którym rozprzestrzeniła się choroba. Mary miała nawet pomagać przy chorych. Nie do końca bowiem wiadomo, czy kobieta w ogóle brała pod uwagę, że to ona może być źródłem zachorowań.

Na tropie Mary Mallon

Momentem przełomowym był 1906 rok i wkroczenie do akcji George'a Sopera, inspektora sanitarnego. Po pomoc zgłosił się do niego George Thomspon, właściciel domu na Long Island, w którym wakacje spędzała jego rodzina i w którym jako kucharka pracowała, a jakże, Mary Mallon. Podczas pobytu kilka mieszkających tam osób zachorowało na tyfus. Majętny właściciel obawiał się, że źle wpłynie to na jego wizerunek, chciał więc ustalić źródło choroby.

Prawdopodobnie nieświadoma niczego Mary znów zmieniła pracę. Soper z kolei prowadził swoje śledztwo, w toku którego ustalił, że za zakażenie raczej nie odpowiadała ani woda pitna, ani nieświeże jedzenie. Połączył więc kropki i podejrzenie padło na Mallon - aż w siedmiu z ośmiu domów, w których gotowała, atakował tyfus. Do tego znów wrócił temat nieszczęsnych lodów, których składniki stanowiły idealną pożywkę dla pałeczek wywołujących chorobę. Mimo więc braku jakichkolwiek objawów u Mary, Soper uznał, że to ona jest odpowiedzialna za szerzenie tyfusu.

Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.

Sprawa zaczęła się komplikować, bo Mary stała się nieuchwytna. Soper trafił na nią dopiero w 1907 roku, gdy pracowała jako kucharka u Waltera Bowena. Chciał się z nią spotkać, aby poprosić ją o zgodę na pobranie kilku próbek do badania. Można było przypuszczać, że kobieta nie będzie zachwycona, ale takiej reakcji raczej nikt się nie spodziewał.

Byłem tak dyplomatyczny jak to tylko możliwe, jednak musiałem jej powiedzieć, że podejrzewam ją o zachorowania innych ludzi i że potrzebuję próbek jej moczu, krwi i kału. Nie trwało to długo, gdy Mary zareagowała na moją sugestię. Wymierzyła we mnie widelcem do pieczeni i ruszyła w moją stronę

- opisywał później Soper.

Zobacz wideo Czy da się przesadzić z myciem rąk?

Mężczyzna twierdził, że musiał uciec aż na chodnik za bramą. Dopiero wtedy poczuł się bezpiecznie i cieszył, że udało mu się wydostać. Nie zamierzał jednak odpuścić i ponownie złożył Mary wizytę - tym razem w jej domu i w towarzystwie jednego z lekarzy. Kobieta nie zmieniła jednak swojego podejścia. George Soper zaangażował więc w sprawę Nowojorski Departament Zdrowia. Do inspektora dołączyła również dr Josephine Baker, która miała przekonać Mary Mallon do poddania się badaniom. 

Obecność kolejnej przedstawicielki służb wcale nie zachęciła Irlandki do współpracy, a wręcz jeszcze bardziej odstraszyła. Kobieta miała kategorycznie odmówić i zapewniać, że nigdy nie chorowała na tyfus. Baker sięgnęła więc po ostateczny argument - wróciła z policją i ambulansem. Taki obrót sprawy jeszcze bardziej rozsierdził Mallon, która uciekła. Według serwisu histmag.org szukano jej aż przez pięć godzin! Gdy w końcu się znalazła, była do tego stopnia zdeterminowana, by nie dać się zawieźć do szpitala, że policjant musiał użyć wobec niej siły i... usiąść na niej.

Izolacja "Tyfusowej Mary"

W szpitalu natychmiastowo przeprowadzono badania, które wykazały, że kucharka jest nosicielką bakterii, które wywołują tyfus. W Departamencie Zdrowia zapadła więc decyzja, że Mary trzeba odizolować. Wbrew swojej woli i bez żadnego procesu trafiła na North Brother Island, gdzie przebywały osoby wymagające kwarantanny. Do tego, by zamknąć ją w tamtejszym szpitalu, wystarczyły zaledwie przepisy Departamentu Zdrowia. Dwa z nich przytoczył serwis histmag.org:

Komisja zdrowia winna użyć wszystkich rozsądnych metod dla stwierdzenia wystąpienia zarazy i jej przyczyn lub zagrożenia życia lub zdrowia, a tym samym zapobiegania im na terenie miasta.

oraz:

Wspomniana komisja może przenieść lub spowodować przeniesienie do odpowiedniego miejsca, zgodnego z przeznaczeniem, każdej osoby dotkniętej chorobą zakaźną, zaraźliwą lub przenoszącą infekcje (...).

Gdy kucharka trafiła do izolacji, amerykańskie media oszalały. Pojawiło się piętnujące ją przezwisko - "Tyfusowa Mary". Publikowane były też ilustracje, na których kucharka wrzucała na patelnię... czaszki. Z drugiej strony nie brakowało również głosów współczucia wobec "Tyfusowej Mary".

embed

fot. Domena publiczna

Kobieta wciąż miała poczucie, że to, co ją spotkało jest niesprawiedliwie. Nie rozumiała, jak mogła zakażać innych, skoro sama czuła się dobrze i nie miała żadnych objawów. Przekonywała, że nigdy nie chorowała. 

Dlaczego mam być wygnana jak trędowata i zmuszona do życia w odosobnieniu, mając tylko psa za towarzysza?

- pytała.

Wzięła sprawy w swojej ręce i zaskarżyła Departament Zdrowia w 1909 roku. Sprawa trafiła do sądu. Gdy proces się toczył, Mary zdecydowała, że będzie wysyłać próbki do badania do prywatnego laboratorium. W tym samym czasie jej kał nadal był badany w szpitalu, w którym przebywała - pobrano od niej 163 próbki, a w 120 potwierdzono obecność bakterii. Z kolei wyniki z prywatnego laboratorium za każdym razem przychodziły negatywne. Mallon uznała więc, że racja leży po jej stronie. Mówiła, że nie rozumie, dlaczego jest traktowana jak "kryminalistka", skoro z badań wynika, że jest wolna od choroby. Sąd nie podzielił jednak jej zdania, a Mary musiała pozostać w izolacji. 

"Najgroźniejsza kobieta Ameryki"

Została uwolniona w 1910 roku, ale musiała spełnić jeden warunek - obiecać, że już nigdy nie zatrudni się jako kucharka. Irlandka przystała na to i złożyła nawet zapewnienie pod przysięgą, że będzie przestrzegała wszelkich środków higieny, aby uchronić przed ewentualnym zakażeniem inne osoby. 

Początkowo Mary faktycznie trzymała się z daleka od swojego dawnego zawodu. Pracowała między innymi jako praczka. Nie trwało to jednak długo. Minęło zaledwie pięć lat, gdy znów gruchnęła wiadomość o chorobie. W jednym ze szpitali zakaziło się aż 25 kobiet, a dwie z nich zmarły. Przeprowadzone śledztwo wykazało, że winna jest prawdopodobnie szpitalna kucharka, Mary Brown. Pewnie domyślacie się już, że pod tym nazwiskiem krył się nie kto inny, jak Mary Mallon.

Tym razem nikt nie miał dla niej litości. Kobieta znów trafiła na North Brother Island, gdzie miała przebywać już do końca życia. Media, które poprzednio były w stanie wykrzesać wobec niej nieco empatii, tym razem były bezwzględne. Zwracano uwagę, że Mary doskonale wiedziała, co może spotkać osoby, którym gotuje, a mimo to ponownie podjęła pracę jako kucharka. Jedna z gazet określiła "Tyfusową Mary" jeszcze bardziej dosadnie - jako "najgroźniejszą kobietę Ameryki". Warto dodać, że nie były to najbardziej szkalujące określenia, jakimi posługiwała się wówczas prasa. Jak podaje serwis histmag.org, osoby, które były nosicielami choroby, nazywano nawet "żywymi magazynami i fabrykami choroby" czy "chodzącymi składnicami zarazków tyfusu".

Gdy wróciła na wyspę, stała się niezwykle popularna. Wielu dziennikarzy chciało zrobić z nią wywiad. Otrzymywali zgodę, ale nie mogli przyjąć od swojej rozmówczyni nawet szklanki wody. Mary faktycznie pozostała w izolacji do końca życia. Zmarła w 1938 roku. Po śmierci przeprowadzono sekcję, która wykazała, że w ciele kobiety znajdowały się bakterie wywołujące tyfus.

Określenie "Tyfusowa Mary" na stałe weszło do amerykańskiego słownictwa. W USA nazywano w ten sposób osoby, które zachorowały na chorobę zakaźną lub często zmieniały pracę. "Tyfusowa Mary" jawi się w tej opowieści jako ktoś, kto jest odpowiedzialny za setki zachorowań i zgonów. Tymczasem z jej winy zachorowało 47 osób, a zmarły tylko trzy. Dla porównania inny nosiciel tej choroby - Tony Labella - zakaził 100 osób, a zmarło pięć. Jednak to właśnie Mary Mallon pozostała najsłynniejszą nosicielką duru brzusznego.

Źródło: histmag.org, twojahistoria.pl

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.