Gdy zwykły Kowalski z każdym dniem coraz głębiej sięga do kieszeni, zastanawiając się, jak związać koniec z końcem, posłowie na Wiejskiej mogą odetchnąć z ulgą. W ich stołówce inflacja wydaje się pojęciem rodem z odległej galaktyki, a za obiad płacą mniej niż niejeden obywatel za zestaw w fast foodzie. Jak kształtują się ceny w sejmowej restauracji?
Dziennikarze "Faktu" dokładnie przyjrzeli się cenom na Wiejskiej, a wyniki małego "śledztwa" dosłownie zwalają z nóg. Zupa, która dla wielu z nas jest obowiązkową częścią obiadu, kosztuje 6 zł – to kwota, za którą w wielu restauracjach z trudem kupimy butelkę wody mineralnej. Drugie danie, wliczając porcję mięsa i dodatki, to wydatek rzędu 13 zł, a pełny dwudaniowy zestaw z warzywami zamkniemy w okrągłych 20 zł.
Dla porównania, na mieście taki obiad mógłby pochłonąć dwa razy tyle pieniędzy. Jeśli natomiast chcemy zaspokoić pragnienie, kompot za 1,50 zł brzmi jak oferta nie do odrzucenia. A kawa, porównywalna cenowo z naparem w taniej sieciówce, kosztuje jedynie 5,50 zł. Jeśli zastanawiacie się, co na deser, to sejmowy pączek za 3,50 zł będzie w sam raz.
Choć dla niektórych to temat, który wywołuje lekki uśmiech, inni zastanawiają się, czy to sprawiedliwe, że parlamentarzyści mogą posilać się za grosze, gdy w każdym innym miejscu ceny błyskawicznie rosną. Z tego powodu Biuro Obsługi Medialnej Sejmu szybko postanowiło wyjaśnić tę kwestię. Otóż według oficjalnych informacji, niskie ceny na Wiejskiej nie są efektem jakiegoś specjalnego przywileju dla posłów. To wynik przetargu na obsługę gastronomiczną, który pozwala na oferowanie obiadów na preferencyjnych warunkach. W dodatku, jak zapewnia Sejm, z tanich posiłków mogą korzystać nie tylko parlamentarzyści, lecz także cała rzesza pracowników zatrudnionych w budynku. Choć na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się logicznie uzasadnione, wielu wciąż nie przekonuje to wyjaśnienie.
Jeśli masz ochotę, to zagłosuj w naszej sondzie, która znajduje się poniżej.