Mateusz Gessler: Nie, nie bałem się z jednego prostego powodu. Wychowałem się we Francji, gdzie człowiek uczy się od dziecka, że krytyka jest dobrą rzeczą. Na pewno inaczej krytykuje się dania dorosłego i inaczej krytykuje się dania dziecka. Ale sama krytyka, jeżeli jest konstruktywna, niesie cenne informacje. Uważam, że nasze dzieci są tak mądre, że rozumieją, kiedy mówimy, co zrobiły nie tak, jak powinny. My tymczasem tłumaczymy im, jak zrobić coś lepiej.
Czasami dorosłemu można powiedzieć wprost, że coś jest niedobre, że jest niewłaściwie przygotowane. Dziecku można powiedzieć to samo, ale mówi się to już raczej innymi słowami, kładąc nacisk na to, jak można coś poprawić. Niestety, sporo dorosłych ma tę złą cechę, że wydaje im się, że już wszystko wiedzą. Dziecko jeszcze jej nie ma i słucha autorytetów, którymi w programie jesteśmy Ania, Michel i ja.
Co roku mnie coś zaskakuje. Ich poziom, bystrość, humor. Ale przede wszystkim dobro, które mają w sobie. Taki program to jednak jest konkurencja i rywalizacja. One wiedzą, że odpadają, ale mimo tego pomagają sobie nawzajem. Kiedy wiedzą, że przechodzą dalej, a kolega odpadł, próbują go przytulić, pocieszyć. Mają w sobie dużo empatii.
Na pewno mi to pomogło. W swojej firmie zatrudniam ponad 230 osób, więc wiem, że do każdego człowieka trzeba podchodzić bardzo indywidualnie. Moją rolą w programie jest wspieranie dzieci, uczenie ich, jak coś zrobić lepiej, ale przede wszystkim pokazywanie im, że mają duży talent. A my, jurorzy, jesteśmy od tego, żeby ten talent trochę podszlifować.
Nie, ja sam zacząłem gotować bardzo późno. Ale odkąd pamiętam, moją pasją było próbowanie wszystkiego, co jest inne, nowe. Jako dziecko miałem pasję do jedzenia, a nie gotowania.
Nie. Jestem zdania, że w danym miejscu powinniśmy używać lokalnych i sezonowych produktów. Ściąganie ich z Francji jest drogie, a przez to droga byłaby sama restauracja. Poza tym my, Polacy, na co dzień wolimy swoją kuchnię.
Coraz więcej. Umówmy się, to prawdziwych restauratorów z krwi i kości jest mało. Jest kilka rodzin, które robią to od pokoleń, które mają na ten temat wiedzę. Dużo jest natomiast ludzi, którzy otwierają restaurację np. jako swego rodzaju inwestycję finansową lub mają dość pracy w „korpo”, a wydaje im się, że praca w gastronomii jest o wiele łatwiejsza. Okazuje się jednak, że wcale tak nie jest.
Osobiście od zawsze gotuję dania tradycyjnie polskie lub tradycyjnie francuskie. Wracam do podstaw i tradycji gotowania. Dodatkowo, przy każdym daniu, które tworzę, próbuję zachować jakąś cząstkę historii - danego regionu, tego dania. Współpracuję też z lokalnymi producentami.
Po wielu latach wyrobiłem sobie też taką zawodową asertywność. Nie zmieniam menu, bo na przykład jest moda na burgery, kuchnię meksykańską czy rameny i zupy azjatyckie. Mody też są dobre, ale ja nie chcę podążać za trendami, tylko gotować z sercem to, co uważam za najlepsze.
Musimy pamiętać, że dzieci - jak to dzieci - mają skłonność do zmian swoich planów na przyszłość. Dzisiaj to dziecko będzie chciało otworzyć restaurację, a za kilka lat będzie chciało zostać na przykład lekarzem. My jesteśmy po to, żeby je motywować, żeby im pomagać. Jeżeli te dzieci będą chciały zastać restauratorami, to będę pierwszym, który będzie im kibicować.
To jest dobre pytanie do rodziców. Jeśli pozwalają na to, żeby ich dziecko jadło fast foody lub kebaby, to ono zapamięta te smaki z dzieciństwa. Jeżeli my rodzice będziemy karmili, tak jak sami byliśmy karmieni, tzn. dobrą zupą albo schabowym, ale też eksperymentować z nowymi, dobrymi produktami, to nasze dzieci zapamiętają właśnie te smaki i je będą odtwarzały w przyszłości w swoich domach.