Tłusty czwartek ma specjalne miejsce w sercach, a raczej kubkach smakowych, większości Polaków. Tak jest zarówno w przypadku osób, które lubią coś same upichcić, jak i tych, które możemy spotkać w kolejkach przed cukierniami. Żadnej z nich nie oceniam - bywam po obu stronach. Zresztą co tu jest do krytykowania? W końcu clue jest takie, że łączy nas zamiłowanie do jedzenia, a o to nie ma co się spierać. No więc jak to jest u moich redakcyjnych znajomych? Udało mi się zdobyć kilka przepisów oraz garść porad - także dla osób skorych do jedzenia, ale niekoniecznie sterczenia nad garami.
Na pierwszy rzut idą faworki cioci Irenki, na które przepis dostałam od Marty. Ciocia Irenka, jak na zaprawioną gospodynię przystało, w prostych żołnierskich słowach podała recepturę. Brzmi ona tak:
Zagniatamy trzy składniki: żółtko, piwo (jasne, z butelki), mąkę. Piwa objętościowo tyle, ile żółtek (najlepiej mieć dwie takie same szklanki i porównać) i mąki tyle, aby zrobić ciasto jak na makaron (czyli gęste, sprężyste, nieklejące się), a później - jak ręcznie robimy - to musimy wałkiem całe ciasto ubijać od 10 do 15 minut.
Co dalej? Dla bardziej doświadczonych domowych cukierników dalsze kroki są oczywiste. Dla reszty podpowiadam: ciasto rozwałkowujemy na grubość około trzech milimetrów, wykrawamy wydłużone romby lub prostokąty o dowolnej wielkości, lecz muszą być sporo dłuższe niż szersze, w środku robimy podłużne nacięcie, przez które przeciągamy jeden koniec. Surowe faworki smażymy na rozgrzanym smalcu, aż się zrumienią, po czym wyciągamy za pomocą łyżki cedzakowej na ręcznik papierowy, żeby obciekły z tłuszczu. Ostudzone posypujemy cukrem pudrem. Nie żałujmy go - odrobina pod nosem lub nieopatrznie zdmuchnięta na ubranie dopełnia tłustoczwartkowej tradycji.
Faworki to także ciepłe wspomnienie Oli. Opowiedziała mi o tym, jak robiła je jej babcia - Henia.
- Doskonale pamiętam tłuste czwartki, kiedy byłam dzieckiem i nie mogłam się doczekać faworków zrobionych przez babcię. Choć z tym dniem pierwszym, odruchowym skojarzeniem jest pączek, dla mnie do pewnego momentu życia były to właśnie faworki. Kruche, hojnie obsypane cukrem pudrem...
- Babcia niestety faworków nie robi już od dawna, ale poprosiłam ją, żeby podzieliła się przepisem, z którego korzystała. Przyznała, że nie do końca go pamięta, ale gdzieś ma i poszuka - pisze Ola. - Okazało się, że opierała się na przepisie Lucyny Ćwierczakiewiczowej z książki "Jedyne praktyczne przepisy konfitur, różnych marynat, wędlin, wódek, likierów, win owocowych, miodów oraz ciast" Wydawnictwa Alfa z 1988 roku, ale według wydania z 1885!
- W książce podane są stare miary (funty, łuty, garnce, kwarty i kwaterki), więc na samym początku znajduje się przelicznik na te współczesne. Przepisy na faworki są dwa, babcia korzystała z tego drugiego. Niżej składniki i opis (częściowo zmodyfikowane przez babcię).
Faworki według babci Heni
W przepisie Ćwierczakiewiczowej jest jeszcze kieliszek araku, babcia jednak z niego nie korzystała. Opowiada jedynie, że można dodać spirytusu, żeby faworki za bardzo nie chłonęły tłuszczu.
Jajka ubić, dodać cukier, potem mąkę i masło i zagnieść. Następnie ciasto cienko rozwałkować, pokroić w paski, w środku każdego paseczka zrobić nożykiem nacięcie, przez które potem trzeba przełożyć jeden koniec ciasta, żeby uformować faworki. Smażyć na smalcu z obu stron. Po usmażeniu posypać obficie cukrem pudrem.
Sprawdźcie także nasz przepis na tradycyjne faworki:
Faworki to druga najpopularniejsza słodka przekąska na to święto. Pierwsza? Pączki! Można je zajadać przez cały rok, ale to w karnawale oraz jego zwieńczeniu - w tłusty czwartek - jemy ich najwięcej (według danych to aż 100 milionów, czyli dwa i pół pączka na osobę). Czy to z samego uwielbienia, czy powinności, bo taka tradycja, czy może z samego faktu, że trąbi się o nich tyle, że aż się zachciewa...
Przygotowanie pączków może nie jest skomplikowane, ale zajmuje trochę czasu. Ciasto drożdżowe wymaga wyrastania, potem każdego pączka trzeba nafaszerować, zakleić i usmażyć - bo te nadziewane po usmażeniu, technicznie rzecz ujmując, są zrobione niepoprawnie.
Można przygotować je samodzielnie (polecam hapsowy przepis na tradycyjne pączki), a można pójść trochę na skróty. No dobra - bardzo na skróty. Paula zdradziła mi, jak pączki przygotowywało się w jej domu:
Mój tata przynosił w tłusty czwartek pączki bez nadzienia i strzykawki, żebyśmy z siostrą mogły szprycować te biedne pączki powidłami. To mój przepis.
No i co? Kto zabroni? Bezsprzecznie plusami takiego "robienia pączków" jest szybkość, dowolność w wyborze smaku nadzienia (który w tych sklepowych bywa niespodzianką, gdy wymieszamy kilka rodzajów) i przede wszystkim masa dobrej zabawy. Ja popieram takie inicjatywy!
A jak nie pączki ani faworki, to co? Przecież tłustoczwartkowe słodkości na nich się nie kończą. Z inspiracją przychodzi Aga, która podsuwa mi przepis na skandynawską nutę. Słyszeliście o semli? Ja już tak. Z zewnątrz to zwykła drożdżówka z bitą śmietaną. Jednak gdy się w temacie zatopić (zarówno o niej czytając, jak i organoleptycznie - zębami), okazuje się, że skrywa w sobie magię - pod słuszną porcją kremu znajduje się bowiem warstwa marcepanu. Czy to nie brzmi bajkowo? No więc jak się za nią zabrać?
Semla
Składniki na bułki:
Składniki na krem i warstwę marcepanową:
Semla - przepis krok po kroku:
Biorąc pod uwagę fakt, że pączki są i słodkie, i tłuste, można powiedzieć, że w semli bilans wychodzi na zero, bo ciastka nie są smażone tylko pieczone. Cały "grzech" mieści się tylko w słodyczy. Czy to brzmi jak wymówka? Nie zaprzeczam. Ale i tak spróbować warto!
A jak tłusty czwartek obchodzi się w waszych domach? Podzielcie się przepisami, poradami, wspomnieniami...