Nie jest kłamstwem stwierdzenie, że każdy lubi zupę pomidorową. Niektórzy bardziej, niektórzy mniej, ale z pewnością każdy bez grymaszenia zje całą porcję. Przepisów na zupę pomidorową jest mnóstwo. Jedni jedzą z makaronem, inni z ryżem lub pulpetami. Jedni robią ją na wczorajszym rosole, inni stawiają na domowy przecier, a jeszcze inni wykorzystują świeże pomidory. Niektórzy lubią zabielaną śmietaną, inni dodają ser. Opcji jest mnóstwo i ja wypróbowałam dwie. Oczywiście poczęstowałam męża. Jego oceny to 7/10 i 8,5/10.
Kiedy myślałam o przepisach, które będę testować, stwierdziłam, że aby test wyszedł miarodajnie, obie zupy zrobię na tym samym wywarze. Postawiłam na esencjonalny wywar na żeberkach, szyjach indyczych i włoszczyźnie z dodatkiem lubczyku, liści laurowych i ziela angielskiego. Gotowałam na wolnych ogniu dość długo, aż mięso żeberek łatwo odchodziło od kości. Kiedy wywar się gotował, postawiłam męża "przy garach" i popędziłam po składniki na obie pomidorówki.
W pobliskim markecie kupiłam butelkę dobrej jakości passaty pomidorowej, dwie puszki pomidorów w całości (wiem, że lepsze byłyby świeże, ale zimą smak marketowych pomidorów jest zwyczajnie jałowy, latem wypróbuję pomidory ze swojego ogródka). Wzięłam też masło, makaron świderki i pełna motywacji i ciekawości wróciłam do domu.
Jedną pomidorową chciałam zrobić na passacie pomidorowej z odrobiną (łyżeczką) koncentratu, żeby podbić smak. Drugą zaś planowałam zrobić na pomidorach z puszki podsmażonych na maśle.
Najpierw zabrałam się za pomidorową na passacie. Do mniejszego rondelka wlałam 1,5 litra przecedzonego wywaru i passatę. Dodałam pół łyżeczki cukru, łyżeczkę koncentratu, posiekany lubczyk oraz dwa średnie ząbki czosnku. Gotowałam 10 minut i pod koniec dodałam do smaku suszone oregano, bazylię, sól i pieprz. Nie zabielałam jej śmietaną, bo zwyczajnie nie lubię. Podałam klasycznie z makaronem świderki (chociaż mąż upierał się, że jedyny słuszny makaron do pomidorowej to nitki). Najedliśmy się pod korek.
Następnego dnia zabrałam się za drugi przepis. Na patelni rozgrzałam solidną łyżkę masła i dodałam pomidory z puszki. Doprawiłam suszonym oregano, czosnkiem przeciśniętym przez praskę (także dodałam dwa ząbki). Dodałam odrobinę cukru, sól i pieprz do smaku, i dusiłam na średnim ogniu, aż pomidory zaczęły się rozpadać. Następnie przełożyłam je do rondelka, zalałam wywarem i gotowałam na średnim ogniu przez 20 minut. Potem zblendowałam i nalałam do talerzy.
Obie zupy były smaczne i aromatyczne. Pomidorowa na passacie była nieco ciemniejsza i bardziej gęsta. Była kwaśniejsza i nieco bardziej intensywna, to najpewniej za sprawą ziół. Pomidorowa na pomidorach z puszki była jaśniejsza i rzadsza (zjedliśmy ją z pulpetami). Była też nieco słodsza, mimo tego, że do obu zup dodałam tyle samo cukru (pół łyżeczki) i tyle samo koncentratu (jedną łyżeczkę). Pomidorowa z pomidorów z puszki smakowała dużo bardziej domowo, z kolei zupa z passaty smakowała bardziej restauracyjnie i po włosku. Moja ocena pomidorówki z passaty to mocne 9/10, mąż ocenił ją na 8,5/10. Z kolei zupę pomidorową z pomidorów oceniam na 6,5/10, mąż - 7/10. W naszej ocenie wygrywa więc zupa kwaśniejsza i bardziej aromatyczna. A ty jaką pomidorową lubisz najbardziej?