Słodycze bez dwóch zdań osładzały rzeczywistość PRL-u. I choć nie były łatwo dostępne (a często nawet niezbyt smaczne), trzeba było doceniać to, co można było znaleźć w sklepach lub przygotować samodzielnie. Najczęściej w kuchni przeciętnego człowieka, znajdywało się jedynie puszkę tanich landrynek lub wyroby czekoladopodobne, które można było zdobyć w osiedlowych sklepach czy kioskach. Słodkości pakowało się w tandetnie ozdobiony papier i choć wtedy nikt nie przywiązywał wielkiej wagi do opakowań, dziś na sam widok łezka kręci się w oku. Wybierzmy się więc w sentymentalną podróż i przypomnijmy sobie, czym zajadaliśmy się my, nasi rodzice i dziadkowie.
Słodkie, cienkie wafelki, wyglądem przypominające świąteczny opłatek. Co ciekawe, oryginalnie pochodzą z Kalisza. Zazwyczaj miały okrągły kształt i pakowano je po kilka, a nawet kilkanaście sztuk, czyniąc je doskonałą przekąską do szkoły. Można było bowiem poczęstować najlepszego kolegę czy ulubioną koleżankę.
Choć można je nadal zdobyć, są coraz rzadziej spotykane w sklepach. Te mleczne, kruche cukierki występowały w kilku wariantach smakowych, np. śmietankowe, kakaowe czy sezamowe. Powstały zaś jeszcze w okresie międzywojennym.
Wafelek od lodów i słodka, lepiąca się masa pokryta warstwą zastygniętej, równie słodkiej czekolady. Deser przypominający do złudzenia lody, którym można było zajadać się także zimą, bez obawy o chore gardło. Jedni je uwielbiali, innych do dziś na samo wspomnienie przechodzą ciarki. Pewne jednak jest, że ciepłe lody były jednymi z niewielu słodyczy dostępnych w czasach PRL-u, a wybrzydzanie nie mieściło się dzieciom w głowach. Dlatego też często chodziły umorusane tym słodkim deserem.
Ciasto znane wszystkim do dziś i to dobra wiadomość, ponieważ jest absolutnie bezbłędne i proste w przygotowaniu. Gospodynie najczęściej robiły je samodzielnie, choć deser można było zdobyć w okolicznych cukierniach. Doskonała alternatywa dla niedostępnej czekolady, wykonywana z margaryny, kakao, herbatników i mleka w proszku.
Niewiarygodnie słodkie, kolorowe i urocze. Dokładnie takie były galaretki w cukrze. Występowały najczęściej w formie podłużnych bloczków, a czasem kształtem przypominały połówki pomarańczy. Kiedyś dość śmiało przekonywano matki do dawania dzieciom cukru. Słynne slogany czy powiedzenia w dzisiejszej rzeczywistości nie miałyby racji bytu. Trzeba więc zrozumieć, że tak słodkie i niekoniecznie zdrowe słodkości były rarytasem dla dzieci i nikt nie kwestionował ich składu.
Nic nie gasiło pragnienia w upalne, letnie dni tak dobrze, jak zimna, mocno gazowana oranżada wypijana jeszcze w progu sklepu. Ten słodki napój warto było wypijać od razu, by za jednym zamachem ugasić pragnienie i zwrócić butelkę, unikając tym samym płacenia kaucji za szkło.
Mój tata czasami sięga po czerwoną, gazowaną oranżadę i za każdym razem z nostalgią wspomina napój, który dawniej można było kupić w osiedlowych sklepach. Według niego sprzedawana w szklanych butelkach oranżada nie miała sobie równych i dziś trudno o podobny smak
- mówi Agata, jedna z naszych redakcyjnych koleżanek i dodaje:
Latem wybraliśmy się na jedną z popularnych giełd. Ku naszemu zdziwieniu, można tam było kupić stylizowaną, zimną oranżadę w kilku smakach!
Kojarzycie gotowe mieszanki, które po połączeniu z mlekiem zamienią się w smakowite, słodkie kakao? Cola Cao to dokładnie jeden z takich produktów, który sprzedawany jest do dziś. Marka obecna jest w ponad 50 krajach na całym świecie. W czasach PRL-u napój robił furorę i ciężko było znaleźć dziecko, które nie piłoby tego kakao do śniadania czy kolacji.
"Donaldówki" pojawiły się odrobinę później niż niektóre słodycze, o których wspominamy. Nie oznacza to jednak, że nie były uwielbiane przez najmłodszych. Cieszyły się popularnością nie tyle z powodu walorów smakowych, co dzięki historyjkom, które kryły się w środku opakowania. Zbieraliście je?
Tanie w produkcji, słodkie i idealne do zaspokojenia ochoty na słodycze. Landrynki cieszyły się ogromną popularnością, ponieważ były łatwo dostępne. Niektórzy wspominają je nawet lepiej niż inne słodkości, choć może to jedynie kwestia sentymentu. Również puszka, w którą były pakowane, nie dość, że dziś zachwyca designem w stylu retro, wtedy mogła posłużyć jako pudełko na nici czy drobiazgi.
Ciasto Stefanka było istnym hitem PRL-u. Nie wymagało pieczenia, a gdy do domu przychodzili goście lub dzieci prosiły o coś słodkiego, było doskonałym pomysłem. Składniki nie były wyszukane, więc przygotowanie z reguły nie sprawiało kłopotu. Do przygotowania wystarczyło mieć w spiżarni mąkę, kaszę mannę, miód i parę innych, popularnych składników, by kilka godzin później zajadać się smakowitym deserem.
Więcej podobnych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Słodycze z PRL-u być może nie były tak kolorowe, różnorodne i łatwo dostępne jak dzisiejsze łakocie, dostępne w ilościach przyprawiających o zawroty głowy. Były jednak jedyne w swoim rodzaju, a ich smak wielu z nas pamięta do dziś.