Sardynki są uważane za jedne z najzdrowszych ryb. Są źródłem białka, wapnia, żelaza, witaminy D3 i B12 oraz nienasyconych kwasów tłuszczowych omega-3 i omega-6. W przeciwieństwie do tuńczyka i dorsza nie kumulują rtęci. Sposób, w jaki spożywamy ryby, może jednak mocno wpłynąć na ich właściwości zdrowotne. Najczęściej kupujemy je w formie konserw w marynacie olejowej albo sosie pomidorowym.
Okazuje się, że "sardynka" nie jest nazwą konkretnego gatunku, a grupy jadalnych ryb z rodziny śledziowatych. Obejmuje inne, spokrewnione z nią i bardzo podobne gatunki. Są małe, mają srebrzysty kolor i nie mają łusek na głowie. Czy kiedykolwiek po zakupie konserwy pokusiłeś się o przeczytanie etykiety?
Większość osób myśli, że skoro na puszce jest napisane "sardynka", to w środku rzeczywiście znajduje się sardynka europejska. W praktyce może to być sardyna, szprot, śledź atlantycki albo sardela. Jest to zgodne z Rozporządzeniem Komisji Parlamentu Europejskiego nr 1181/2003, w którym znajdziemy listę ponad 20 łacińskich nazw ryb, których sprzedaż jest dozwolona pod nazwą "sardynki".
Zgodnie z prawem producent ma obowiązek umieścić na etykiecie łacińską nazwę gatunku wykorzystanego do zrobienia konserwy. Najczęściej zamiast sardynki europejskiej w puszce znajduje się szprot, czyli Sprattus sprattus. Sardynka europejska jest uważana za towar delikatesowy i klienci są w stanie sporo za nią zapłacić. Producenci sprytnie to wykorzystują, wkładają do puszki szprota, a cena jest taka sama jak za prawdziwą sardynkę. Jeśli chcesz być świadomym konsumentem, powinieneś znać różnicę między nazwą potoczną, naukową, łacińską a handlową. Jeśli masz ochotę, to zagłosuj w naszej sondzie, która znajduje się poniżej.