Więcej kulinarnych ciekawostek znajdziesz na naszej stronie głównej Gazeta.pl
Niektórym trudno wyobrazić sobie codzienne funkcjonowanie bez robotów kuchennych oraz innych pomocnych w gotowaniu urządzeń, jednak trzeba wiedzieć, że jeszcze nie tak dawno gotowanie wyglądało zupełnie inaczej. Przecież wszyscy z rozrzewnieniem wspominamy babcine przysmaki, ale jak babcie radziły sobie bez Thermomiksa? Normalnie - w ruch szły gęsiarki, makutry i prodiże.
Kiedy byłam małą dziewczynką, patrzyłam jak babcia ucierała mak na makowce w dużej, ciężkiej glinianej misce. Nie miałam pojęcia, po co to robi, skoro mak można było albo zmielić w maszynce, albo kupić gotową masę w sklepie. Babcia była po prostu przywiązana do tradycji i nie wyobrażała sobie robienia domowych ciast bez makutry. Dziś już mało osób używa glinianych mis z chropowatym dnem do ucierania maku i kremów. U mnie wciąż są na strychu i przypominają stare, dobre czasy.
Kamionkę sporadycznie wyciągamy ze strychu, kiedy chcemy ukisić kapustę zgodnie ze starym przepisem. Zazwyczaj kisimy ją w słoikach, ale kapusta kiszona w kamionkach smakuje jakoś inaczej - moim zdaniem dużo lepiej. Niestety, naczynie jest dosyć ciężkie, dlatego sama nie daję rady go przenosić - waży dobre czterdzieści kilogramów i na pewno ma ponad siedemdziesiąt lat, więc należy się z nią obchodzić z szacunkiem.
Kolejnym "kuchennym artefaktem", który wpadł mi w ręce podczas wyprawy na strych, był mikser, który w latach siedemdziesiątych na wesele dostała moja ciocia. Podobno sprawdzał się fantastycznie, ale niestety - chyba dzisiejsze miksery sprawdzają się lepiej, a na pewno są dużo wygodniejsze w użyciu. Jednak ciocia do dziś wspomina pyszne bezy, które robiła za pomocą tego właśnie urządzenia.
Ten podłużny, bardzo ciężki garnek jest w użyciu do dziś. Wychodzi z niego najlepszy gulasz, mięciutka karkówka oraz duszony karp na Wigilię. Niektórzy na ten rodzaj garnka mówią po prostu brytfanna, u nas jednak przyjęło się nazywać go gęsiarką, ponieważ mieściła się do niego cała gęś. Ja nie pamiętam tego przepisu, ale moja mama, gdy była mała, podobno się zajadała delikatnym, niemal rozpadającym się mięsem. Poprosiłam mamę, by w "wianie" dała mi gęsiarkę. Nawet nie chce o tym słyszeć...
Innymi rzeczami, które wpadły mi w ręce, były przepiękne gliniane imbryczki do herbaty, z czego jeden z nich był normalnie podłączany do prądu. W zasadzie nie wiem, czy można go w takim razie nazywać imbryczkiem, czy może czajnikiem, ale postanowiłam dokładnie wyczyścić go z kurzu i pajęczyn, i raczyć się herbatą zaparzoną w urządzeniu z minionej epoki.
Stary, PRL-owski młynek do kawy może i wygląda na zużyty, ale wciąż działa i to bez zarzutu. Fakt, obecnie używam nowszej wersji, ale cieszę się, że jest ten stary młynek - nowszy przecież zawsze może się zepsuć i co wtedy?