Te słodycze to nieodłączny element cmentarnego krajobrazu. Zrobiliśmy mapę. "Tak twarde, że można nimi rzucać we wrogów"

Posłuchaj artykułu (ładuję...)
Wata cukrowa, frytki, gofry, zapiekanki, pierogi, a nawet kiełbasa z grilla. Nie, to nie opis rodzinnego festynu, a tego, co możemy dostać, gdy wybierzemy się na cmentarz w okolicach 1 i 2 listopada. Wśród wszelkiej maści fast foodów i przekąsek wybijają się jednak regionalne cmentarne słodycze, które stały się swego rodzaju symbolem tych świąt. I chociaż jarmarczna atmosfera budzi mieszane uczucia, nie sposób przejść obok niej obojętnie.

Z dzieciństwa pamiętam, że kiedy szłam z rodzicami 1 listopada na cmentarz, poza zniczami i kwiatami uwagę przyciągały dwie inne rzeczy: kolorowe balony w kształcie kucyków oraz stosy małych obwarzanków odpustowych nawleczonych na sznurek (nie mylić z obwarzankami krakowskimi!). Z jakiegoś powodu zawsze, kiedy była okazja, żeby je kupić, namawiałam na to rodziców, choć trafienie na smaczną i miękką przekąskę było jak wygrana na loterii.

embed

Źródło: Haps.pl

Podpytałam kilka osób, które pochodzą z różnych regionów Polski, czy u nich też obwarzanki odpustowe pojawiały się przy cmentarzach. Koleżanka z redakcji potwierdziła, że u niej, w województwie łódzkim, faktycznie królują. Razem z szyszkami ryżowymi. - W sumie, poza tym, to nie mamy nic wyjątkowego. Żadnej pańskiej skórki ani nic takiego. Czasem wata cukrowa i balony się trafią - mówi.

Zobacz wideo Na cmentarzach miejsca nie przebywa. Jak zaoszczędzić miejsce? [Next Station]

Znajoma z Podlasia potwierdziła, że u niej również są sprzedawane takie obwarzanki.

Są, są. Zawsze tak ładnie wyglądają, a jak je kupisz, to się okazuje, że są tak twarde, że można nimi rzucać we wrogów.

Z kolei od znajomego, który pochodzi z woj. świętokrzyskiego, usłyszałam, że jego ojciec jako dziecko prawie połamał sobie na nich zęby. Myślę, że nie tylko on.

Ja z dzieciństwa więcej przekąsek cmentarnych nie pamiętam. W innych regionach Polski jest jednak ciekawiej. Skoro już padły powyżej słowa "pańska skórka", to zacznijmy od niej. 

Pańska skórka - najpilniej strzeżony sekret stolicy

Mały, twardy, biało-różowy cukierek, a robi wokół siebie wielkie zamieszanie. Mówi się bowiem, że oryginalna receptura na pańską skórkę (przed laty nazywaną panieńską podobno ze względu na jej delikatność) jest znana tylko kilku warszawskim rodzinom, które przekazują ją sobie z pokolenia na pokolenie. Kilka lat temu dziennikarz naszego lokalnego serwisu Metro Warszawa podjął się próby zdobycia przepisu.

- Sama jej nie produkuję i nie mogę zdradzić, z czego jest - zastrzegała wówczas pani Krystyna, która handlowała cukierkami przy Powązkach. - Jakby się mój dostawca dowiedział, że coś zdradziłam, to by mnie ze skóry obdarł i sama bym na cmentarzu wylądowała. Mogę tylko powiedzieć, że oni to w takich dużych taflach robią i później dzielą na mniejsze kawałki.

Nasz redaktor próbował też zdobyć przepis u źródła, czyli u producentów. 

Nic panu nie powiemy. Zresztą mózgiem naszej produkcji jest dziadek, tylko on zna przepis, nawet mi jeszcze go nie zdradził. Jakby ten przepis wypłynął, to prysłaby magia związana z pańską skórką

- usłyszał. Inny z kolei krzyknął sobie za zdradzenie receptury trzy tysiące złotych i dodatkowe 500 zł, jeśli redaktor chciałby przyjechać z kamerą i nagrać proces produkcji. Ostatecznie jednak udało się zdobyć (podobno) oryginalny przepis od Piotra Adamczewskiego, dziennikarza i krytyka kulinarnego. On dostał go z kolei od producentki z Bródna, pani Józefy. Jeśli jesteście ciekawi, z czego i jak robi się ten cukierek, zajrzyjcie do tekstu Metra.

Pańska skórka ma zarówno swoich zwolenników, jak i przeciwników. Niektórzy kupują ją garściami dla całej rodziny. Inni trzymają się od niej z daleka, bo jest zbyt twarda i zbyt słodka. Przy warszawskich cmentarzach zawsze jest jej jednak mnóstwo, również takiej w innych - niż tradycyjna - smakach i kolorach. Ile ma wspólnego z oryginalną? Trudno orzec, ale coś czuję, że ci, którzy znają prawdziwą recepturę, złapaliby się za głowę.

Trupi miodek lub miodek turecki - godny przeciwnik pańskiej skórki z Krakowa

Była stolica Polski również może pochwalić się swoim cmentarnym przysmakiem, który od dawien dawna sprzedawany jest podczas Wszystkich Świętych oraz Dnia Zadusznego. To miodek turecki znany również jako trupi miodek. Nazwa może nie brzmi do końca zachęcająco, ale uspokajamy, że są to po prostu bryłki o nieregularnym kształcie, które powstają na bazie skarmelizowanego cukru. Dodaje się do nich olejki aromatyczne, kawałki orzechów oraz barwniki. 

Podstawowy smak to śmietankowy, sprzedawcy mają też jednak na swoich stoiskach trupi miodek o smaku waniliowym, kawowym czy kakaowym. Na stronie polskieskarby.pl czytamy również, że słodycz występuje w dwóch wersjach - miękkiej oraz twardej. Tej drugiej lepiej nie próbować rozgryzać, bo może skończyć się tym, że przyklei się do zębów. Lepiej więc po prostu go ssać.

Przed laty przysmak odłupywany był z dużych brył i przesypywany w papierek. Teraz sprzedaje się go głównie w foliowych torebkach w kształcie rożka.

Innymi cmentarnymi słodyczami, dobrze znanymi mieszkańcom Krakowa, są bezowe misie. To wafelki w kształcie misia, które wypełnione są słodkim kremem. Podobno najlepiej smakują w towarzystwie trupiego miodku. Nic dziwnego, w końcu najsłynniejszy miś na świecie baryłki z miodem opróżniał z prędkością światła.

Poznańskie rury, trąby lub dachówki - składniki znamy, ale procedura to tajemnica

Z Krakowa przenosimy się do Poznania, gdzie królują kruche ciasteczka znane jako poznańskie rury, trąby lub dachówki. Były znane już w dwudziestoleciu międzywojennym, wtedy ponoć częściej jako rury. Choć można je dostać przy cmentarzach 1 i 2 listopada, to jednak bardziej popularne są podczas innego święta - Bożego Ciała. Do tej uroczystości odnosi się zresztą legenda, która opowiada o tym, jak słodycze powstały. Podobno orkiestra podczas jednej z procesji miała grać tak głośno, że z pobliskich domów spadły dachówki, co nie umknęło czujnym zakonnicom, które postanowiły uczcić to wydarzenie, piekąc kruche ciastka. 

Poznańskie słodycze można porównać rangą do pańskiej skórki. Choć znane są składniki, z których powstają, to poznaniacy strzegą sposobu ich wyrabiania jak oka w głowie i ani myślą się nim podzielić.

Przepis to tajemnica, której od lat przestrzegamy. Recepturę poznałyśmy od naszych babć. Rura pochodzi od tego, że piekło się na rurze od pieca tzw. angielki. Teraz pieczemy na blachach i wyginamy

- mówiły sprzedawczynie reporterowi Radia Poznań w 2019 roku.

Trąby robi się z miodu spadziowego, mąki, cukru i wody. Nie używa się mleka i jajek. Mają kształt kwadratów o boku długości 15 cm i są wygięte właśnie jak dachówki, a do tego również ząbkowane na brzegach.

Lubelskie szczypki

Swoje cmentarne słodycze ma również Lubelszczyzna. Tam pod murami nekropolii sprzedawcy rozstawiają się ze szczypkami. To regionalny przysmak w kształcie laseczki (lub szczapy drewna, do czego odnosi się nazwa "szczypa"). Robi się je na bazie cukru, mogą być w różnych kolorach i smakach.

Nieco więcej o tych słodkościach opowiedziała mi znajoma, która pochodzi z tamtych okolic. 

Szczypy są, od kiedy pamiętam. Sprzedawane przy cmentarzach, ale także przez "kramarzy", na stoiskach rozstawianych w okolicach kościołów w czasie odpustów. Pakowane w papierowe tutki po pięć albo 10, barwione na kilka kolorów - choć ja najbardziej lubiłam białe. Jako dziecko nie wyobrażałam sobie, żeby ich przy takich okazjach nie zjeść. Kupowały je babcie, ciocie i rodzice. Ba, do dziś moi rodzice je nam kupują i trzymają w szafce na najbliższe odwiedziny - a ja już jestem grubo po trzydziestce i trudno mi je jeść, bo to w końcu sam cukier. Długo byłam przekonana, że wszyscy w Polsce je znają

- wspomina. Dodaje, że szczypki konsystencję mają różną, ale najlepsze są lekko chrupiące, które pod zębami trzaskają jak solone paluszki. To znak, że są świeże. "Najgorsze są takie rozmiękczone, choć bywają też twarde jak kamienie, jednak ostatnio rzadziej, w dzieciństwie częściej na takie trafiałam" - mówi. 

Szczypki robi się głównie z cukru, ubitych białek oraz barwników. To jednak nie wszystkie składniki, a jeśli jesteście ciekawi, czego jeszcze trzeba użyć i jak się je robi, zajrzyjcie do naszego tekstu o tych słodyczach:

Jarmarki przy cmentarzach. Lokalny koloryt czy przesada?

Poza lokalnymi słodyczami, które są ściśle związane z 1 listopada, przy cmentarzach pojawia się z roku na rok coraz więcej stoisk z innymi potrawami i przekąskami, a także z plastikowymi zabawkami. Pod postem na fanpage'u Gazeta.pl, w którym spytaliśmy naszych czytelników, czy w ich regionach sprzedaje się lokalne słodkości, wiele osób pisało o kiełbasie i kaszance z grilla, frytkach, wacie cukrowej, gofrach, przewinęły się też flaki czy popcorn. Czytelnicy z Kalisza pisali o andrutach kaliskich, a jedna osoba ze Śląska wspomniała z kolei o kokosankach, kostce piernikowej i krajance piernikowej. 

Nie wszystkim jednak rozstawianie takich stoisk się podoba. Część osób w komentarzach przyznała, że ich zdaniem nie mieszczą są w granicach dobrego smaku.

Kiedyś handlarze stali poza cmentarzem. Odkąd na Cmentarzu Bródnowskim w Warszawie w każdej szerszej alejce są stoiska ze słodyczami, uważam to za niestosowne

- napisała jedna z komentujących.

A ja uważam, że taki handel na cmentarzach jest w te święta nie na miejscu. Znicze i kwiaty, owszem. Cmentarz to miejsce zadumy, a nie targowisko czy odpust

- dodał inny użytkownik.

Niektórzy jednak podkreślali, że w ich miejscowościach nigdy nie było i nadal nie ma stoisk z jedzeniem. Jedynie sprzedawcy ze zniczami i kwiatami.

Jakie jest wasze zdanie na ten temat? Jarmarczna atmosfera przy cmentarzach to przesada czy nie? Piszcie w komentarzach!

Więcej o: